czwartek, 20 października 2016

Rozdział 2

Nie próbuj na­wet być nor­malna, bo nor­malność to pier­wszy sym­ptom śmier­telnie groźnej cho­roby. Jak tyl­ko poczu­jesz, że nad­chodzi nor­malność, za­raz poszu­kaj antidotum 

~Jonathan Carroll


Julie smutnym wzrokiem wpatrywała się w zaparowaną szybę starego samochodu. Oglądała, jak po drugiej stronie pojawiały się nowe drzewa, by po chwili zniknąć za zasięg jej wzroku.
Kątem oka spojrzała na ojca, który bacznie obserwował drogę. Mimo, iż był on największym chujem, to kierowca był z niego znakomity.
-Życie jest niesprawiedliwe- westchnęła dziewczyna w myślach.- Może i nie byłam jakaś święta, ale dlaczego to mnie to spotyka?!- zdenerwowała się nie na żarty.- A takie kutasy jak mój ojczulek wygrywa rejs na Karaiby...
Nagle samochód gwałtownie się zatrzymał, przez co nastolatka uderzyła czołem o oparcie siedzenia kierowcy. Spojrzała zdezorientowana na dorosłego i widok, jaki rozciągał się przed przednią szybą. Miała nadzieję, że już są na miejscu, choć jadą niecałe pół godziny. Lecz zawiodła się, gdy zobaczyła pierwsze dystrybutory paliwa.
-Zaraz wracam- oświadczył automatycznie mężczyzna.- Tylko nigdzie nie wychodź, smarkulo.
Czarnowłosa oparła się ponownie o szybę i przymknęła oczy. Wróciły wszystkie wspomnienia, zdarzenia mające miejsce zarówno kilka lat temu, jak i pół godziny...
Wpadła w pewnego rodzaju melancholię. Pół godziny, a ona już tęskni za przyjaciółmi, za swoim domem, za wszystkim, co wiązało się z jej starym życiem. Dzięki tym czynnikom czuła jakąś dozę normalności, wiedziała, że są jeszcze rzeczy, które są i będą na swoim miejscu. Zawsze. A teraz? Teraz nie miała pojęcia, co się dzieje. Wszystko to stanowiło dla niej szok, nie potrafiła przyswoić nowych wydarzeń...
Nastolatka myślała, przyglądała się spływającym po szybie kroplom, aż wreszcie zmożona tym wszystkim, zasnęła...
-Julie, pamiętaj- zaczął swą wypowiedź ciemnowłosy.- Zawsze będę przy tobie. Nawet, jeśli nie fizycznie, to będę o tobie myślał- szepnął przekonująco.
Dziewczyna podniosła niepewnie wzrok na oczy chłopaka. Zauważyła go takiego, jakiego chce pamiętać. Miłego, uśmiechniętego z płomyczkami w oczach...
Chłopak pochwycił jej podbródek i zbliżył się do niej niebezpiecznie. Pochylił się nad nią, a gdy ich twarze zaczęły dzielić niecałe centymetry, Julie zarumieniona i zawstydzona przymknęła oczy. A potem poczuła nieprzyjemny, metaliczny smak. Otworzyła zdenerwowana oczy, a obraz, który zobaczyła, załamał ją kompletnie. Był to bowiem widok brudnych szyb i starych, obdartych foteli samochodowych. Dziewczyna dotknęła się w pulsujące miejsce nad jej wargami, po czym palce podniosła na wysokość swoich oczu. Oczywiście, były one całe w szlachetnej, szkarłatnej cieczy potrzebnej wampirom do normalnego funkcjonowania. Najwidoczniej ponownie uderzyła twarzą o przednie siedzenie na wskutek gwałtownego zahamowania, a stara, jeszcze nie zagojona rana wypuściła parę kropli krwi. Ktoś coś mówił o dobrym kierowcy?
Czarnowłosa siedziała lekko zdezorientowana. Dopiero po dłuższej chwili zrozumiała, iż ta cudowna chwila to tylko sen. Najdziwniejsze jest to, że od razu po wybudzeniu zapomniała, jak ten chłopak wyglądał, jaki miał głos i jakie emocje ją ogarnęły...
-No i jesteśmy!- ojciec dziewczyny przerwał jej wciągające rozmyślania wesołym okrzykiem.- Wysiadaj!- rozkazał, o wiele mniej entuzjastycznie i bardziej szorstko.
Dziewczyna zderzona z ponurą rzeczywistością, od razu straciła swoją pozytywną energię. Z znudzeniem otworzyła drzwi samochodu i postawiła swój pierwszy krok w nowym miejscu. Przed nią rozciągał się ogromny, niebieski budynek z masą okien gęsto poustawianych w równych rządkach. Ogromne drzwi pośrodku budynku były pilnowane przez wysokich, umięśnionych ochroniarzy, lecz pierwsze, co rzuciło się czarnowłosej w oczy to to, że byli obcięci na łyso.
-No świetnie, skiny tu pilnują- westchnęła, wyciągając z auta swój plecak-kostkę, po czym z trzaskiem zamknęła drzwiczki.
Raphael zamknął samochód na klucz, po czym ochoczo podążał w stronę wejścia, a za nim poczłapała Julie ze spuszczoną głową...
Nastolatka znudzona obserwowała korytarz, na którym co jakiś czas pojawiała się postać pielęgniarki, latającej od pokoju, do pokoju. Czasem też przemknął się jakiś rodzic bądź lekarz. Najciężej było dostrzec jakiegoś dzieciaka czy nastolatka. Zapewne wszyscy zajęci byli odpoczywaniem w tych zapewne niewygodnych łóżkach. Pusty wzrok przeniosła na drzwi od gabinetu lekarza, z którym mieli się skonsultować zaraz po przyjeździe do miasteczka i wszystko omówić.
Jednakże, drzwi się otworzyły, a w nich ukazał się lekarz w podeszłym wieku, o czym świadczyły zmarszczki na czole staruszka i posiwiałe włosy. Ciemnobrązowe oczy staruszka patrzyły na świat z łagodnością i dobrocią. Spierzchnięte usta wygięte w szczerym uśmiechu tylko utwierdzały w przekonaniu, iż ten staruszek ma dobre serce i w swoim zawodzie ceni chęć niesienia pomocy ludziom, a nie stawkę godzinową.
-Panienka Henderson, jak mniemam?- powiedział wyjątkowo ciepłym głosem.- Proszę do mnie- otworzył drzwi od gabinetu i zaprosił tam ręką nastolatkę.
Julie podniosła się powoli i w tym samym tempie zmierzała do pokoju. Mimo, iż lekarz wydawał jej się być bardzo przyjazny, już sobie u niej podpadł. No niestety, ale ona nienawidziła, gdy ktoś mówił jej "panienka". Już wolała, jak ktoś do niej po nazwisku gadał!
-Niestety, stan zdrowia pana córki nie jest najlepszy- lekarz powiadomił ojca Julie o wynikach jej badań.- Lecz jeszcze nie jest umierająca- słabe pocieszenie, zwłaszcza, że zawiera słowo "jeszcze", które podwyższyło puls dziewczyny.- Więc nie możemy przesunąć ją w kolejce- powiedział, przez co nastolatka spuściła wzrok. Chciała mieć to wszystko za sobą, móc powrócić do domu.- Ale jeśli ktoś zrezygnowałby z leczenia w naszym szpitalu, to Julie zajmie jego miejsce- powiedział lekarz, najwidoczniej poruszony smutną reakcją dziewczyny.- Dlatego proszę, by pan i córka zostali w mieście.
-Oczywiście, nie wyobrażam sobie, by mogło być inaczej- odparł tato nastolatki, tonem bardzo poważnym i pewnym.- Najtrudniej będzie ze szkołą- westchnął ciężko.
I tutaj Julie mogła przyznać mu rację. Od lat wiadomo, że nie jest ona dobrą uczennicą; uważa się ją za kompletne przeciwieństwo wzorowej wychowanki. Dlaczego by ojciec nie mógł sobie darować i nie zapisywać do żadnej szkoły?! Obojgu zaoszczędziliby problemów...
-Przepraszam bardzo!- koło Hendersonów nagle pojawił się dość wysoki blondyn o głębokich oczach w kolorze miodu, skąpanego w delikatnych, złocistych promieniach słońca. Miał on na sobie zwykłą, białą koszulę z kieszonką na jego wysokości swojej prawej piersi, do której wetknięto parę różnokolorowych długopisów. Chłopak do tego przydział niebieski krawat i jeansy w tym samym kolorze. -Nie chciałbym przeszkadzać, ale przypadkowo podsłuchałem państwa rozmowę- powiedział poważnym, aczkolwiek przyjaznym tonem.- Uczęszczam do Liceum Słodki Amoris, jestem tam też głównym gospodarzem. Jest to bardzo dobra szkoła, której wrota otwarte są dla nowych uczniów- oświadczył, uśmiechając się delikatnie.
Julie przewróciła teatralnie oczami, co jednakże umknęło uwadze wszystkim zgromadzonym. Prawdę mówiąc, nienawidziła ona takiego sztywniactwa, jakim właśnie emanował blondyn.
-Natanielu, chyba nie powinieneś się wtrącać- koło niego zjawił się drugi chłopak. Ten zaś miał srebrne włosy, połyskujące niczym tafla jeziora w blasku księżyca. Jego dwukolorowe tęczówki miały w sobie coś nie do opisania. Do tego jego strój, który stanowił czarny płaszcz z epoki, zakrywający białą koszulę, ciemne spodnie i zielona apaszka, skutecznie utwierdzały w przekonaniu, iż chłopak musiał mieć niezwykłą osobowość.
-Racja, przepraszam- mruknął cicho rzekomy Nathaniel.
-No już nic się nie stało!- wtrącił się rozbawiony lekarz.- A co cię do mnie sprowadza, Lysandrze?- spytał serdecznie, kierując wzrok na białowłosego.
-Dostarczono mi już wypis ze szpitala, więc chciałem jedynie podziękować za opiekę nade mną- powiedział swoim czystym, melodyjnym głosem, od którego po rękach Julie przeszły najprawdziwsze dreszcze.
-Ależ nie ma za co. W końcu to mój zawód!- zaśmiał się wesoło staruszek.
-Dobrze, to my będziemy się zbierać- oznajmił Raphael, odwracając się w stronę wyjścia.- Do zobaczenia!- pożegnawszy się, pociągnął córkę za sobą i oboje po chwili znaleźli się na zewnątrz budynku.
Opuszczając szpital, czarnowłosa czuła na sobie zaciekawiony wzrok dwójki nastolatków. Jednak nie widziała sensu zainteresowania chłopaków. Czuła się ze sobą okropnie. Tak jak przewidywano, nie mogła znieść swojego wyglądu ani niewypowiedzianych słów. Tęskniła za swoim głosem, a tym samym, za żartami, którymi uwielbiała dzielić się ze znajomymi.
-Więc plan jest taki; teraz odwiozę Cię do naszego tymczasowego domu, a sam pojadę do tego całego Amorisa- powiedział dorosły, wsiadając do samochodu.
Julie zapinając pasy, szkaradnie zaklęła w myślach. Nie dość, że będzie musiała chodzić do szkoły, to i nazwa tej budy naprawdę nie zachęcała do nauki w swoich murach. Słodki Amoris... Aż się rzygać chciało!
    Po pomieszczeniu rozniósł się cichy, bardzo czysty dźwięk, wydawany za pociągnięciem strun w gitarze. Julie, leżąca na swoim nowym materacu, oddawała się z pasją grze na swoim elektryku. Zawsze było to dla niej największe ukojenie. Poprzez muzykę mogła ona wyrażać swoje emocje. W pewnej chwili nagle przerwała, zaciskając mocno powieki. Wszystkie uczucia i wspomnienia powróciły, przywracając nastolatce monotonny nastrój. Poczuła wibrację w kieszeni spodni, co oznaczać mogło tylko jedno; dostała nową wiadomość. Szybko wyciągnęła komórkę, a po chwili z uśmiechem na twarzy mogła przeczytać krótki teks.

OD: James 

"I co, dotarliście już? Wiadomo coś? Weź mi napisz cokolwiek!"

Dziewczyna ucieszyła się, gdy tylko zobaczyła imię swojego dawnego przyjaciela. Czytając wiadomość, czuła dziwne ciepło w sercu, którego dawno nie doświadczyła. Chwilę zastanawiając się nad odpowiedzią, wreszcie wymyśliła sensowne sformułowanie. Opisała chłopakowi wszystko, co zdarzyło się po przyjeździe, łącznie z opowieścią o szkole, do której prawdopodobnie będzie uczęszczać. Z wielkim trudem napisała nazwę liceum, której nawet się trochę wstydziła. Wysłała SMS'a, a kolejna wiadomość przyszła z prędkością światła. I przez to nastolatka, zapomniała o otaczającym ją świecie, do reszty oddając się wymianie zdań...
   Raphael zadowolony wysiadł zaparkował samochód przed swoim blokiem. Trzaskając drzwiami, znalazł się wewnątrz budynku. Pokonując co dwa schodki, znalazł się na drugim piętrze, gdzie też miał on swoje tymczasowe lokum. Otworzył kluczem drzwi do mieszkania i szybko przekroczył próg. W domu panowała głucha cisza, która nieprzyjemnie dzwoniła w uszach. Zdziwiony udał się do pokoju swej córki. Zastał tam grzecznie śpiącą nastolatkę, nie zdającą sobie sprawy, iż dnia jutrzejszego będzie ona miała swój pierwszy dzień w nowej szkole. Zaśmiał się pod nosem na myśl, iż ta mała gówniara będzie zmuszona chodzić w mundurku do liceum, gdzie wszystkie ściany są bladoróżowe. Nie ma co, uwielbiał patrzeć, jak się dziewczyna męczy... Odwrócił się na pięcie i udał do kuchni, nastawiając czajnik z wodą na kawę. Sam był zmęczony dzisiejszym dniem, a pogoda dodatkowo przyprawiała go o ból głowy.
Mężczyzna powoli podszedł do okna, które delikatnie uchylił. Zimne powietrze i mocne podmuchy wiatru wdarły się do pomieszczenia, znacznie obniżając temperaturę panującą w pokoju. Jednakże dorosły zdawał się tym nie przejmować. Pochłonięty był własnymi myślami, ważnymi sprawami. Dopiero głośny pisk czajnika wyrwał go ze swojego świata. Doskoczył do gazu, natychmiast go wyłączając.
-Przynajmniej wszystko idzie po mojej myśli- westchnął ciężko.
     Czarnowłosa, klnąc w myślach na cały otaczający ją świat, podniosła się ociężale do prostego siadu, po czym chwiejnie wstała i skierowała się do sąsiedniego pokoju, skąd dochodziły ją nawoływania ojca. Zjawiając się przed dorosłym, od razu się skrzywiła na świadomość, iż ma on jej coś ważnego do powiedzenia. Ciekawe, co tym razem on od niej chciał? Znowu ma ugościć jego dziwkę, gdy go nie będzie w domu, czy może przygotować "romantyczną" kolację, dzięki której jej rodziciel zaciągnie do sypialni kolejną młodą dziewczynę, niesłusznie ufającą mu bezgranicznie?
-Jutro idziesz do szkoły- powiedział zimnym tonem, szukając czegoś w pojemnym plecaku.- Tu masz adres szkoły- dodał, podając dziewczynie małą karteczkę.- Zjaw się tam chwilę przed 8, papiery złożyłem i przyjęli cię w trybie natychmiastowym- oznajmił, sam dziwiąc się swoimi słowami.- Teraz możesz iść do siebie- zakończył swój monolog, odwracając się tyłem do Julie, która bezzwłocznie zniknęła za drzwiami swojego pokoju. Oczywiście nie da się powstrzymać przed niektórymi starymi nawykami, toteż niebieskooka głośno trzasnęła za sobą drzwiami.
Siadając na łóżku, zatopiła się w swoich rozmyślaniach. Obserwując szybko spływające krople wody po oknie, wyłączyła się kompletnie. Nawet już nie myślała. Siedziała, smętnie wpatrując się w zaparowaną szybę, czując pustkę w środku. Jakby w ogóle jej nie było. Pozostało z niej same ciało, bez duszy, uczuć, własnej woli. W tej chwili czuła się nikim, zwykłą, małą jednostką, niczym nie wyróżniającą się pośród tłumu. Z dnia na dzień jest stan zdrowia się pogarszał - lecz teraz nie mowa o stanie fizycznym, a psychicznym, duchowym. Choroba nie tylko zabijała jej komórki, zabierała wszystko, co pozostali cenili w nastolatce - niepokorny charakter, wiarę w siebie, poczucie wartości, wytrwałość, poczucie humoru i świadomość, że zawsze jest jakieś wyjście. Z twardo stąpającej realistki stała się przygnębioną pesymistką, której monotonna aura rozchodziła się wokół niej, przechodząc na tych, którzy znajdowali się w jej pomieszczeniu. Julie po prostu traciła osobowość, chęć życia i walki.
Aż nagle przed jej oknem niespodziewanie przeleciał prawdziwy orzeł. Dumnie trzepocząc wielkimi, rozłożystymi skrzydłami, pokonywał wichury i deszcze, szalejące za oknem. W pewnym momencie swój dostojny dziób skierował w stronę czarnowłosej, a ich niebieskie oczy napotkały się. Nastolatka zszokowana obserwowała całą tą sytuację, myślała, iż są to tylko zwidy. Niby skąd orzeł znalazłby się na tej wysokości, w mieście i przyglądałby się jej z zainteresowaniem.
Ale nie, to rzeczywistość. Dziewczynie wydało się, że orzeł posyła jej jakiś uśmiech, po czym odleciał, emanując odwagą i dostojnością.
-To znak- pomyślała z niedowierzaniem.- Nie mogę się poddać, za Chiny....
I tym oto sposobem w młodej Henderson obudziła się dawna ona.... I nigdy już nie zaśnie.
    Irytujący dźwięk, przyprawiający niejednego człowieka o ból głowy, denerwujący wszystkich od rana, rozniósł się echem po całym pomieszczeniu, zmuszając nastolatkę do otworzenia oczu. Prawie zawsze było jej ciężko wstawać, robiła to bardzo niechętnie. Cały poranek siedziała zaspana, spoglądając spod byka na każdego, który raczył odezwać się do niej, nawet w najlepszych intencjach. Teraz jednak było inaczej. Z zapałem podniosła się i bez dłuższej zwłoki, ruszyła w kierunku kuchni, gdzie zastała kompletną pustkę. Przynajmniej to było tak, jak zwykle.
Podeszła do niewielkiej lodówki, otwierając jej drzwiczki na oścież. Uraczyło ją jasne, żółte światło, kilka plasterków szynki  oraz mała paczka masła roślinnego i opakowanie jajek. Pochwyciła wszystkie produkty spożywcze i postawiła je na czystym blacie w kolorach soczystej zieleni. Lekko pochyliła się, wyciągając z szafeczki małą patelnię, po czym przystąpiła do przyrządzania śniadania.
Po 12 minutach jajecznica była gotowa i zdatna do zjedzenia.
Julie przerzuciła żółtą papkę na talerz i przeszła do drugiego pomieszczenia, funkcjonującego jako jadalnia, sypialnia jej ojca i salon w jednym. Usiadła na fotelu naprzeciw wersalki, gdzie jeszcze smacznie pochrapywał jej ojciec i wpatrując się w zaparowane okno, zjadła swoje śniadanie. Następnie odniosła talerz do zlewu i udała się do łazienki, w celu ogarnięcia swojego wyglądu. Po porannej rutynie, jaką było mycie zębów i twarzy, ubranie się i uczesanie, spakowała parę zeszytów do całkiem nowego, białego plecaka w czarne gwiazdki i wyszła z mieszkania, wpatrując się w kartkę z adresem liceum.
Przechodząc przez próg budynku, Julie owiał zimny, nieprzyjemnie szczypiący w policzki podmuch. Mocniej zakrywając się płaszczem, pewnym krokiem ruszyła przed siebie. Jej długie, kruczoczarne włosy, wystawające spod granatowej, puchowej czapeczki, zakończonej puszystym pomponem, powiewały na wietrze. Nastolatka, chowając ręce do kieszeni, kątem oka spoglądała na otaczający ją świat. Widziała zaciekawione spojrzenia ludzi, skierowane w jej stronę, mijające ją auta z włączonymi wycieraczkami, by deszcz nie przysłaniał kierowcom drogi, rodzice odprowadzający dzieci do przedszkoli i podstawówek oraz rozbrykana młodzież, zmierzająca do gimnazjów i liceów. Niebieskooka prawie się wśród nich nie wyróżniała. Właśnie, prawie. Tylko ona szła samotnie, wówczas, gdy inni przemierzali ulicę w większym gronie.
Smutek i melancholia ogarnęły serce dziewczyny, na widok roześmianych grupek. Ponownie zaczęła cholernie tęsknić za przyjaciółmi, towarzystwem, które znało ją i akceptowało.
Po dłuższej chwili marszu Henderson znalazła się na szukanej ulicy. Z niedowierzaniem spoglądała na obszerny budynek, w którym będzie spędzać parę godzin dziennie, ucząc się. Parokrotnie przetarła oczy, nie wierząc, by szkoła mogła tak wyglądać. Lecz, niestety, nic się nie zmieniło. Nadal szkoła była odrażająca.
Obszerny budynek, w kolorze pudrowego różu, posiadający parę pięter, wnosił się nad rozległym dziedzińcem, bogatym w różne rośliny, gęstą trawę oraz wysokim drzewem, dającym dużo cienia. Od znalezienia się na terenie szkoły, nastolatkę dzielił jedynie niewysoki mur, wykonany z czerwonych, wypalonych cegieł. Rozejrzała się po okolicy, co rusz napotykając wzrokiem na uczniów tej szkoły. Pewnie zlała się z tłumem i wraz z nim ruszyła do dużych, dwuskrzydłowych drzwi w intensywnie granatowym, połyskliwym kolorze. Przekraczając próg szkoły, oślepiło ją jasne światło jarzeniowe. Spojrzała wprost z rzadką u siebie niepewnością. Wpatrywała się w uczniów, zbierających się pod wyblakłymi już, różowymi ścianami, przy których również stały szafki uczniów, kolorem podchodzące pod barwę drzwi wejściowych i wrót do innych pomieszczeń. Czuła na sobie zdziwione spojrzenia co niektórych uczniów. Ignorując ich, szła pewnie przed siebie, wewnątrz ukrywając całą niepewność.
-No cóż, trzeba się przyzwyczaić - mruknęła w myślach, słysząc chichot jakiejś grupki dziewczyn za sobą.- Albo nie, kiedyś im wpierdolę... Kiedyś
    W tym czasie James smętnie wpatrywał się w okno, ignorując starszą nauczycielkę, próbującą nauczyć czegoś młodzież, siedzącą w swoich ławkach. Zadowolona opowiadała o świecie roślin i zwierząt, nie przejmując się, że zapewne nikt jej nie słucha. Było to jej nawet na rękę - po raz pierwszy w historii, klasa 2h była na lekcji cicho. Jednak ta cisza nie przyszła z niczego - każdemu czegoś brakowało, jakby nierozłączna część tej klasy zniknęła na dobre. Oczywiście chodziło o nikogo innego, jak o Julie Henderson. Mimo, iż dziewczyna nie posiadała samych sprzymierzeńców - w końcu większość szkoły chciało ją zabić - wszyscy zgodnie stwierdzili, że to już nie to samo. Ona wprowadzała charakterystyczną dla tej klasy atmosferę, której nie było nigdzie indziej. To dzięki niej wszyscy nauczyciele na myśl, że mają skonfrontować się z klasą h, natychmiast czuli się gorzej, zarówno fizycznie, jak i psychicznie.
-To jak? - z zamyślenia wyrwał Jimiego zimny, szorstki głos nauczycielki, spoglądającej gniewnie na chłopaka.
-Eee... Tak - wyjąkał nastolatek, nie bardzo wiedząc, o co chodzi.
-Czyli twierdzisz, że stosunek ze zwierzęciem może być przyjemne dla obu stron? - zaśmiała się kobieta, spoglądając kątem oka na resztę klasy. Spodziewała się ona głośnego wybuchu z ich strony, jednakże nikt nie zwrócił nawet najmniejszej uwagi na jej słowa.
-Niewiarygodne - szepnęła cicho, głosem pełnym zdziwienia. -Niesamowicie się zmienili przez ten jeden dzień...
Wtem drzwi do sali otworzyły się z trzaskiem, a w nich stanęło dwóch chłopaków - jeden z nich to wysoki, umięśniony nastolatek, liczący sobie niewiele poniżej dwóch metrów. Chłopak był szczęśliwym posiadaczem długich, delikatnie sfalowanych włosów w kolorze jasnego blondu. Jego zazwyczaj intensywnie niebieskie oczy, kolorem przypominające najczystsze wody Morza Śródziemnego, tryskające pozytywnością, a czasem i zalotnie spoglądające na dziewczyny – jak i nieraz na chłopaków - dzisiaj wyjątkowo były przygaszone. Wysoka sylwetka, wiecznie dumnie chodząca po korytarzach tej szkoły, była przygarbiona, a głowa spuszczona. Zaniechał on nawet porządnego ubrania się. Wyglądał, jakby zaraz po wstaniu zarzucił on na siebie zwykłą, czarną podkoszulkę i koszulę w kratę, oraz wciągnął na zgrabny tyłek niedbale granatowe jeansy z licznymi przetarciami. Koło niego, w podobnej pozie, umiejscowił się jego przyjaciel – sporo niższy od blondyna, jednakże wcale niemałych rozmiarów. Proste, rude włosy, sięgające bioder włosy, teraz wyjątkowo przetłuszczone, zasłaniały głębokie, brązowe oczy, przyodziane długimi, w miarę gęstymi rzęsami. Policzki, przyodziane licznymi piegami, będące przekleństwem dla tegoż chłopaka, zanikły wśród rumieńców, zalewających całą jego twarz. Podobnie jak i u jego towarzysza, ubranie, które stanowiła granatowa koszulka z logiem AC/DC oraz spodnie motocyklowe, było niechlujnie założone i pogniecione.
-O proszę, zjawił się nasz "ukochany" pan Jack Stevens - zaśmiała się ironicznie nauczycielka, spoglądając na blondyna. - I z nim oczywiście Billy Grow, a jakże - prychnęła prowokująco w stronę chłopaków, jednakże oni tylko spojrzeli na niego spod byka.- Ech, siadajcie - westchnęła, machając ręką na ich spóźnienie.
Chłopcy powoli ruszyli w swoją stronę, narzekając na cały świat. Gdy wreszcie dotarli na koniec sali, gdzie zajęli przedostatnią ławkę w środkowym rzędzie, tuż przed Jamesem i zajęli wolne miejsca, natychmiast odwrócili się do Martensa, który raczył podnieść na nich wzrok. Cała trójka, siedząc bez słowa, wpatrywała się w puste miejsce koło szatyna. Tam, zaledwie tydzień temu, siedziała lekceważąco Julie, co chwila rzucając jakimś zgryźliwym komentarzem, a cała klasa brała z niej przykład, toteż salę prawie zawsze wypełniała pogodna gwara uczniów i zdenerwowany krzyk nauczyciela. Jak to jest, że gdy nie ma jednej osoby, to cała klasa traci swój charakter?
    Zadzwonienie dzwonka na przerwę jest jednoznaczne z radością wszelkiej młodzieży, która w szaleńczym tempie pakuje swoje rzeczy i wybiega z klasy, jakby kto ich tam torturował. Jednak tym razem salę chemiczną uczniowie klasy h opuścili wyjątkowo ślamazarnie. Na szarym końcu wyszła trójka długowłosych przyjaciół, natychmiast udając się w ciemny kąt korytarza, gdzie zawsze mieli swoje miejsce. Powoli osuwając się po ścianie, usiedli, ślepo spoglądając w dal. Nagle James poczuł silne wibracje w kieszeni, oznaczające przychodzącą wiadomość. Niezwłocznie spojrzał na wyświetlacz, ciesząc się, że owa wiadomość została nadana przez czarnowłosą.
-Ej, Julie się odzywa - wrzasnął ucieszony, a wokół ni stąd, ni zowąd pojawiła się klasa h.
-I co pisze?!- zawołał ktoś z tyłu, nie wytrzymując napięcia.
-No już patrzę - mruknął szatyn, niezadowolony z dużego zainteresowania. - Mówi, że jest już w nowej szkole, ale chce się jej rzygać od jebanego cukru- przeczytał, nie do końca rozumiejąc znaczenie jej słów.
-Co, jeszcze ma cukrzyce? - zdziwił się Jack, automatycznie poprawiając włosy, opadające mu na oczy.
-Głąbie, pewnie jakieś lalunie są wokół niej- westchnął rozbawiony Bill, cicho chichocząc pod nosem.
-Pewnie tak- burknął blondyn, po czym oparł głowę o ramię Martensa, zaglądając mu w telefon. -Weź coś odpisz - szepnął, odsuwając się na bezpieczną odległość, aby nikt go nie posądził o jakieś zaloty w jego kierunku.
-Przecież odpisuję -powiedział James, wysilając się na sztuczny uśmiech.
     -Więc pewnie to ty jesteś Julie! - zawołała starsza kobieta, uczesana w nienaganny kok, utworzony z siwych włosów.
Poprawiając prostokątne szkła okularów, podniosła się powoli, stając przed dziewczyną w swej całej (aczkolwiek niewielkiej) okazałości. Była to kobiecina niewysoka, z licznymi zmarszczkami na pulchnej twarzy. Niebieskie oczy wyrażały zadowolenie z pozyskania nowej uczennicy, lecz biedna, niestety jeszcze nie wiedziała, do czego zdolna jest nastolatka. Ubrana w różowy, zdaniem Henderson ohydny płaszcz z intensywnie czerwonymi końcami oraz długą spódnicę, sięgającą kostek staruszki, kolorem zlewającą się z żakietem, wyglądała jak zwykła, starsza pani gatunku tych, których Julie szczegółowo nienawidziła. Do tego złoty naszyjnik stworzony z złotych kul utwierdził czarnowłosą w przekonaniu, iż pała do tej kobiety czystą nienawiścią.
-Udaj się do głównego gospodarza, Nathaniela, zapewne znajduje się w pokoju gospodarzy- poleciła, lecz widząc pytające spojrzenie nastolatki, dodała:
-Kiedy wchodzisz do szkoły, to pierwsze drzwi na prawo to właśnie od pokoju gospodarzy - wytłumaczyła głosem, jakby mówiła do dziecka, czy osoby nierozumnej, co dodatkowo zdenerwowało nową uczennicę.
Dziewczyna szybko odwróciła się na pięcie i w tym samym tempie opuściła pomieszczenie, udając się na poszukiwania pokoju gospodarzy. Domyślała się, że Nathaniel to ten blondyn, którego poprzedniego dnia napotkała w korytarzu szpitalnym i który z taką pasją opowiadał o tej szkole. Jedno słowo, które przyszło Julie na myśl? Nienawiść.
Przemierzając szkolne korytarze, czuła coraz większe zainteresowanie swoją osobą, co ją niemiłosiernie denerwowało. Wydawać by się mogło, że od samego rana chodzi ona rozjuszona i cały świat zdaje się ją wkurzać. Jak na złość, była to prawda, czego ona była świadoma. Jedyne, o czym marzyła, to powrót do wcale nie tak dawnych czasów, gdzie z lekceważącą miną spoglądała na stare graty, głupich przyjaciół i najgorszych wrogów ze świadomością, że mogła zawsze im coś powiedzieć, że ich znała i mogła na niektórych zawsze polegać. Ale teraz tego niestety zabrakło...
W tej chwili coś ją tknęło. Rozglądając się, zauważyła schody, położone nieopodal niej. Szybko podeszła w tamtą stronę i zajęła miejsce pod stopniami, zamykając się przed światem zewnętrznym. Wyciągnęła telefon i napisała do przyjaciela krótką, zwartą wiadomość. Potrzebowała w tej chwili popisać z kimś znajomym, kimś ważnym dla niej... I tym oto sposobem wszystkie zmartwienia zniknęły, świat wokół przestał istnieć. Była tylko ona, jej telefon i przyjaciele po drugiej stronie. W tym momencie czuła się prawdziwie szczęśliwa...

Julie: Hello, motherfucker! Jak tam sobie żyjemy? Ja aktualnie jestem w nowej szkole, ale mówię Ci; chce mi się rzygać od tego cukru!
James: No siemka, siemka. U nas nudy bez Ciebie... A o jakim cukru ty mówisz?
Julie: Różowe ściany. Stara, różowa prukwa, potocznie zwana dyrektorką. Różowy budynek. Zajeb mnie!
James: Serio?! Co ty tam w robisz?!
Julie: Mam dość krzywego ryja mojego ojca xD
James: Nie ma to jak obrażać własnych rodziców, nie?
Julie: C'nie? Ale tak na serio, tęsknie za wami, bo nie mam kogu wkurwiać :'D
James: Bardzo śmieszne, bardzo...
Julie: Racja, ten raz mądrze pomyślałeś :'D
James: Ty się śmiejesz, a my tu tęsknimy! Nawet nikt dzisiaj nie wkurzał nauczycieli! Babka od chemii sama się podkładała i nic!
Julie:
James: Ej, co jest?
Julie: WEŹCIE OGARNIJCIE DUPY I POKAŻCIE, ŻE NIE MA W NASZEJ KLASIE FRAJERÓW!!
Julie: POMŚCIJCIE MNIE!!!
James:
Julie: A tobie o co chodzi?
James: Ty serio jesteś zjebana :'D
Julie: Dopiero teraz to odkryłeś? Gratuluję spostrzegawczości!
James: Ha. Ha
Julie: Wiem, że mnie kochacie! Ale się, dziwki, nie załamywać, inaczej macie wpierdol ode mnie!
James: To dostateczna motywacja
Julie: Przecież wiem! Ja to jednak zajebista jestem!
James: Niewątpliwie xD
Julie: Wolałabym bez tej minki na koniec, ale trudno xD
James: Dobra, u nas już dzwonek...
Julie: Nie kończ, masz się spóźnić na lekcję!
James: Ale głąbie!
Julie: BEZ DYSKUSJI. A JAK WEJDZIESZ, TO STRZEL JAKIMŚ TEKSTEM TYPU "CZARODZIEJ SIĘ NIE SPÓŹNIA, ON ZAWSZE PRZYCHODZI O ODPOWIEDNIEJ PORZE" XDDD
James: Dobra, dobra... Tylko po co ci te drukowane litery?
Julie: Żeby wszystkie informacje dotarły do twojego małego móżdżka, jasne?
James: Chyba tak
Julie: No, to teraz możesz iść na lekcje! Tylko co chwila wkurwiać mi tam nauczycieli!
James: Niech ci będzie... Do zoba!
Julie: Siemaneczko, laseczko!
James: Nie skomentuję tego xD
Julie: I prawidłowo. To tylko rym. Ty na zawsze pozostaniesz debilem
James: A ty zjebusem
Julie: I tak ma być!

Czarnowłosa schowała telefon do kieszeni i z lekkim niezadowoleniem podniosła wzrok na postać stojącą centralnie nad nią. Ignorując jego zdziwione, aczkolwiek groźne spojrzenie wstała i poszła przed siebie, pozostawiając chłopaka samego i zdezorientowanego...

~♥~*~♥~*~♥~*~♥~

Ladies and Gentelmen, oto drugi rozdzialik! Taa, trochę mi się go pisało, ale szkoła jednak mnie wykańcza, a nauczyciele nie są w stanie pojąć, że mam też swoje życie. Także, straaasznie przepraszam!
Rozdział... co tu dużo mówić, nie najlepszy. Starałam się, jak mogłam, ale przez ten czas miałam różne wahania nastrojów, wiele się działo... I wyszło, jak wyszło. Znając mnie, pewnie są tam jakieś błędy, także soreczka naleweczka!
Mam ogromną nadzieję, że ktoś tu zajrzy i pozostawi po sobie komentarz i nikt nie opuści tego bloga.
Pozdrawiam wszystkich cieplutko, dziękuję za przeczytanie i do następnego!

piątek, 9 września 2016

Rozdział 1

I w ciężkiej chorobie tkwi dobro. Kiedy ciało słabnie, silniej czuje się duszę 

~Lew Tołstoj


Głośny dźwięk obijania się grubych kropel o parapet i trzask otwieranego okna, zmusił dziewczynę by otworzyła ona swe oczy, które zaklejone były ropą. Nastolatka wgapiała się tępym wzrokiem w szary, niegdyś biały sufit, który teraz pokrywała gruba warstwa brudu, powodując wrażenie głębokiej szarości.  Nie można oczywiście zapomnieć o charakterystycznych dla tego domu, pajęczynach, w których zaplątało się tysiące małych muszek. No cóż, nawet one wiedzą, jak ciężkie jest te nasze ziemskie życie... 
Dziewczyna leniwie podniosła się do pozycji siedzącej, by wyciągnąć obie ręce wyprostowane do góry, w celu rozciągnięcia zastałych od spania na materacu, kości. Powoli wstała na równe nogi i chwiejnym krokiem podeszła do okna, które szybkim i stanowczym ruchem ręki zamknęła. Oparła się o biurko, które stało pod "otworem na świat" i przeleciała wzrokiem po całym pomieszczeniu. Wzdychając w myślach, zbliżyła się do lustra i stanęła twarzą w twarz ze swoim odbiciem. Niewiele można było powiedzieć o jej teraźniejszym wyglądzie, ale jest jedna rzecz; nastolatka na pewno nie przypominała wyglądem dawnej siebie. Niebieskie, niegdyś wiecznie roześmiane oczy, teraz wyrażały obojętność, a czasem i ból. Jej czarne włosy z czasem oklapły, przetłuściły się. Usta, niegdyś wygięte w charakterystycznym, zadziornym uśmieszku, które kolorem przypominały soczyste truskawki, posiniały i nie ukazywały żadnych uczuć. Wątłe ramiona, udekorowane w najróżniejsze tatuaże, zakryte teraz zostały przez długie rękawy grubych swetrów. 
Dziewczyna posłała swojemu odbiciu nienawistne spojrzenie. O ile istnieje miłość od pierwszego wejrzenia, tak i może istnieć nienawiść od pierwszych chwil. I ten drugi przykład sprawdzał się w przypadku nastolatki. 
Załamana niewiasta (o kurwa, ja takich słów używam?! XD) powróciła na swój materac, gdzie usiadła skulona, chowając głowę w kolanach. Zacisnęła nerwowo powieki, by przypadkowa łza nie wypłynęła spod jej powiek i nie spłynęła po policzku, znacząc mokrą ścieżkę na jej smukłej twarzy o ostrych rysach. 
Drzwi od pokoju otworzyły się, bezczelnie przerywając przedziwną aurę samotności i zadumy, panującą w pomieszczeniu. Wysoki mężczyzna pewnym siebie krokiem podszedł do skulonej dziewczyny i spojrzał na nią kpiącym wzrokiem. Nawet w takich ciężkich chwilach nie miał dla niej litości. Zresztą, ona jej nie chciała, a nawet nie potrzebowała! Od małego dziecka uczyła się, że może liczyć tylko i wyłącznie na swoją osobę. Wiedziała, że mogła ufać tylko sobie. Chociaż... W największej ewentualności mogła liczyć na swoich przyjaciół, którzy byli zawsze przy niej, lecz niestety nie potrafili zrozumieć jej problemów, jej toku myślenia, jak bardzo by się nie starali. Dla nich to był istny kosmos, a skoro za mądrzy nie byli, to i zrozumieć nie potrafili. O dziwo nie brało to się z różnicy płci, jaka wynikała z ich przyjaźni. Tu bardziej chodzi o to, iż nie mieli takich doświadczeń, takich przeżyć, które idealnie pasowały do komediodramatu. Jeszcze brakuje, by jakiś obcy, nowo poznany mężczyzna się w niej szaleńczo zakochał. Wtedy by był normalnie film gotowy! Tylko ona i tak nie wierzy w miłość... 
Ale wracając, dziewczyna poczuwszy, iż ktoś znajduje się w jej "samotni", podniosła swój pusty wzrok na dorosłego. Zauważając, że jest to jej rodzony ojciec, zgromiła go najzimniejszym spojrzeniem na jakie ją było stać, po czym momentalnie odwróciła wzrok z nadzieją, że mężczyzna da jej łaskawie spokój. Ale jak powszechnie wiadomo, nadzieja matką głupich, co młoda wiedziała już od wielu, wielu lat... 
Ponownie zacisnęła powieki, modląc się w myślach, by to wszystko okazało się okropnym snem, koszmarem, który lada moment skończy się, a ona obudzi się cała zlana potem, by wziąć proszki uspokajające, stojące na desce obok jej łóżka i zaśnie głębokim snem, z którego wybudzi się szczęśliwa i pełna energii do skopania wielu tyłków... 
Czując, że mężczyzna nie ma zamiaru się ruszyć, spojrzała na niego ze złością, a w jej oczach pojawiły się dawne iskry, dawny ogień. Kto by przewidział, że dziewczyna tak się zdenerwuje, tylko dlatego, że jej ojciec przyszedł odwiedzić swoją chorą córkę? A zdziwilibyście się! Bo wszyscy, co ją dobrze znają, zrozumieliby... 
-Słuchaj mnie, gówniaro- zaczął mężczyzna, wyjątkowo szorstkim tonem, który był specjalnie zarezerwowany dla młodej dziewczyny.- Już jutro się stąd zbieramy. Pakuj się- rozkazał tonem, który nawet w najmniejszej mierze nie znosił sprzeciwu. 
Nastolatka spojrzała się na faceta zdziwiona. Niestety, te zdziwienie nie było gatunku tych przyjemnych... 
-Bez dyskusji- mruknął złośliwie i odwrócił się na pięcie, zostawiając dziewczynę w jej upragnionej samotności. 
Nastolatka wzdychając w myślach, podniosła się gwałtownie i podeszła do biurka, a tym samym, do okna wiszącego nad meblem. Spojrzała na dobrze znany, miejski krajobraz, nad którym niezmiennie wisiały ciężkie, deszczowe chmury, które mają zbyt małą powierzchnię, na skutek czego wypływały w nich grube krople wody. No cóż, przynajmniej tak nastolatka próbowała to sobie wytłumaczyć... 
Otworzyła okno na oścież, przez co owiało ją zimne powietrze, zmieszane z delikatną bryzą. Wychyliła się lekko, kurczowo trzymając się ramy okna. Zamknęła powieki i odchyliła głowę, chcąc tą chwilę nacieszyć się chłodnym powietrzem. Była wkurzona, wściekła, a nic na nią tak nie działało jak mocne podmuchy wiatru lub porządna dawka whisky. No, ewentualnie papieros wchodził w grę. W tej chwili chciała się wyżyć, krzyczeć, bić się i wiele takich rzeczy, ale warunki i możliwości były takie, jakie były, toteż ograniczyła się do mocnego uderzenia zaciśniętą pięścią w blat biurka. Nie zważając na ból dłoni, mogła stwierdzić, że odrobinkę zrobiło się jej lepiej. 
Zamknęła okno z trzaskiem, odkręcając się przodem do swojego pokoju. Usiała ostrożnie na biurku, które miało już swoje lata i w każdej chwili mogło się pod nią załamać. Nie przejmując się tym, przeleciała wzrokiem po pomieszczeniu z niewyraźną miną, która mogła tylko znaczyć o jej nieprzyjemnych myślach. 
-Nie poddam się- pomyślała z ogromną nadzieją.- Nie mogę się złamać. Nie ma, kurwa, takiej mowy- takie myśli zawsze dodawały jej wigoru, chęci do walki.. 
Zatrzymała swój wzrok na obdrapanej ścianie, której przydałaby się już dawno gładź i tona farby. Dla niej najlepiej czarnej, gdyż wtedy nie zszarzeje, tak jak teraz. Poza tym, czarny był ulubionym kolorem dziewczyny... 
Następnie uwagę niebieskich oczu przyciągnął widok szarych, zimnych kafelek, na których stanięcie grozi poważnym zapaleniem pęcherza. O ile nie ma się skarpetek czy innych butów. 
I tak patrzyła na swój pokój, z nieukrywanym smutkiem. Nie można powiedzieć, mimo iż warunki były nie za dobre, mimo iż nienawidziła tutaj przebywać (a i tak potrzebowała tu powiedzieć), będzie tęsknić za tym miejscem i wszystkimi wspomnieniami stąd i z całego tego miasta, tak bliskiemu jej sercu... 
Z kieszeni grubych spodni wyciągnęła starą komórkę, coś w rodzaju tej słynnej, niezniszczalnej Nokii. Taki telefon jej w pełni wystarczał i odpowiadał. Nie mogła narzekać, skoro czasem nie miała co do garnka włożyć... 
Utworzyła nową wiadomość, mającą na celu powiadomienie odbiorcy o niezwłocznym pojawieniu się u dziewczyny. Wysłała ją bez zawahania, po czym powoli wstała i niechętnie podeszła do wielkiej, ciemno dębowej szafy z odlatującymi drzwiczkami, z której wydobyła niewielką, czarną walizkę. Niby takie nic, ale naszywki pokrywające całą torbę skutecznie dodawało ostrego charakteru. 
Bagaż rzuciła na materac, podobnie zaś uczyniła ze wszystkimi swoimi ubraniami, w których i tak nie będzie mogła chodzić, ale mniejsza z tym. Nie mogłaby tego tu tak zostawić, porzucić. To była część jej zbłąkanej duszy, jej zimnego serca.. 
Wrzuciła wszystko do walizy na odwal się; nigdy nie dbała o należyty porządek i nigdy go nie pilnowała. Lubiła ten bród, ten harmider; to wszystko miało to "coś", od czego nie mogła się oderwać, w co się kompletnie zatraciła...  
Pakowała wszystko, aż wszechogarniająca cisza zaczęła jej przeszkadzać. Oderwała się od swojego zajęcia, by podejść do niewielkiej szafeczki, na której stał cały stos płyt z jej ulubioną muzyką, która po chwili wydobywała się z głośników. Zadowolona powróciła do roboty, potrząsając głową w rytm piosenki. Od razu się jej lepiej i przyjemniej pracowało, lecz nadal czuła ogromny ciężar na duszy. W pewnej chwili przystanęła, jakby coś ją sparaliżowało. Obróciła się na pięcie i wzrok swój wlepiła w małą szufladkę biurka, przy której po chwili już się znajdowała i z której wydobyła niewielki notesik w czarnej okładce, przewiązany czerwonym sznureczkiem. Rozwiązała węzełek, dzięki czemu zeszyt otworzył się na środkowej, zapełnionej już stronie. Dziewczyna położyła zeszyt na biurku, a sama zajęła miejsce na krześle i pochyliła się nad notatnikiem. Przewertowała parę stron, aż wreszcie znalazła wolne miejsce. Los niestety chciał, iż była to niecała, ostatnia strona zeszytu. Przyłożyła końcówkę ołówka do ust, poważnie zastanawiając się, co napisać. Niepewnie podniosła ołówek, by po chwili znów rzucić go z trzaskiem na blat. Zdenerwowana zacisnęła szczękę, jednakże po chwili z zapałem wzięła się za pisanie.

"Drogi Pamiętniku! 
Pamiętasz mnie jeszcze? To ja, Julie. Dawno nie pisałam, wiem. Nie będę się Ci usprawiedliwiać, bo to i tak nie ma najmniejszego sensu. Przyznam otwarcie: myślałam, że pisanie do zwykłego zeszytu jest co najmniej dziecinne. I nie ukrywam, nadal tak myślę. Ale teraz tylko Ty możesz poznać moje myśli, moje słowa, których niestety wypowiedzieć nie mogę. Mam wielki problem, który zmienił całe moje dotychczasowe życie o 360 stopni. Nie wiem, co mam myśleć o tym wszystkim. Wiem, że nie jest to taka łatwa sprawa. Ciężko mi z tym, nie wiem, czy dam sobie radę. Tak, po raz pierwszy mogę się złamać. Pewnie zastanawiasz się, co się właściwie wydarzyło. Ktoś umarł? Można by powiedzieć. Jestem w żałobie po samej sobie. Nic już nie przypomina dawnych czasów... Bardzo chciałabym Ci o tym opowiedzieć, ale ostatnia strona właśnie się kończy... Więc kończę i żegnam Cię, mój Pamiętniku, przyjacielu..." 
- napisała dziewczyna, po czym szybko zamknęła notes.

Skoro już jesteśmy w temacie, pozwolę sobie opowiedzieć, o co tu właściwie chodzi. 
Julie Joan Henderson: dziewczyna licząca sobie niespełna 17 wiosen. Dziewczyna o dużym talencie muzycznym; jej zachrypnięty głos znany jest w całej dzielnicy. Większej wariatki świat nie widział.... Do czasu. Niebieskie oczy dziewczyny skrywają ogromny smutek, ból. Zaledwie parę dni temu dziewczyna dowiedziała się o swojej chorobie. Struny głosowe odmówiły posłuszeństwa, Julie straciła głos. Do tego jej organizm bardzo osłabł i stał się łatwym celem wszelkich wirusów i bakterii. Dziewczyna załamała się i nie wiedziała, co począć. W jednej chwili świat dziewczyny legł w gruzach. Nie ma jej się co dziwić, ciężko żyć z wiedzą, że nigdy się już nie odezwiesz. A jeszcze gorsze było to, że nawet nie mogła swobodnie chodzić w swoich ulubionych ubraniach. Musi ubierać wysokie gorsety, grube swetry, puchowe szaliki, byle zapewnić ochronę swojemu ciału. Długie rękawy zakryły stare tatuaże. I tutaj jest paradoks: nastolatka, której wcale nie zależy na życiu, która lubi balansować na krawędzi życia i śmierci, uważa, by nie zachorować. A tak! Bo widzicie, taka śmierć jej się nie podoba. Rak płuc, przedawkowanie narkotyków, wypadek na motorze: takie rzeczy dziewczyna może zaakceptować. Ale nie chciała zginąć w ten sposób, w ten czas. Ona chce walczyć, chce pokazać swój hart ducha. Tyle przeżyła, nie mogła się teraz poddać. Ona jak ma zginąć, to w spokoju, gdzie nikt nie będzie mógł zarzucić, że nie dała rady. Bo dała... Ale, wracając do choroby, jest jeszcze nadzieja. Dziewczyna wraz z ojcem przenosi się do innego miasta, gdzie znajduje się dobra klinika. Jest szansa na operację, która pozwoli wrócić Julie do dawnego życia.. 
Przybliżę Wam jeszcze wygląd dziewczyny, a później niech się akcja dalej toczy. 
Julie nie jest szczególnie wysoka, ale niska również nie jest. Ma czarne, niegdyś zawsze natapirowane włosy. Teraz będą one często związane w kucyk, ewentualnie w warkocz. Czasem zostawi pewnie je rozpuszczone, nie chce aż tak się zmieniać. Jak już wcześniej wspomniałam, ma niebieskie, duże oczy, które czasem nabierają innych barw; gdy jest wściekła, pojawiają się czerwone iskierki, zaś kiedy smutna - oczy szarzeją, jakby przysłaniała je mgła. Malinowe usta, na których dawniej zawsze malował się zadziorny uśmiech, coraz częściej wyrażają smutek, obojętność. Zgrabne ciało dziewczyny i dużych rozmiarów biust, tracą swoje kształty, gdyż dziewczyna uwielbia zakładać ubrania o minimum jeden rozmiar za duże. Choć czasem znajdą się skórzane, opięte części garderoby, oczywiście wszytko w ciemnych kolorach. Przepraszam, znajdowały się. Teraz, jak wcześniej było ujęte, ubrania jej będą grzeczne, ułożone. Puchowe swetry staną się codziennością, do której Julie nigdy nie przywyknie. Szkoda jej stylu, który swoją drogą, ładnie współgrałby z bladą jak śnieg, cerą. Kiedyś taka nie była: miała piękną, śniadą cerę, która również dobrze komponowała się z jej ciemnym strojem. Ale i tak wszyscy porównywali ją z wyglądu do chłopaka... Dobrze więc, wracając do opowieści.... 
Czarnowłosa wstała bardzo gwałtownie, przez co początkowo straciła równowagę. Jednak udało jej się opanować, po czym z notatnikiem w ręku podeszła do niewysokiego taboretu, znajdującym się w kącie pokoju, na którym dumnie urzędował niewielkich rozmiarów plecak, który - podobnie jak walizka - cały był udekorowany wszelkimi naszywkami. Rozsunęła zamek, po czym wpakowała do odmętów tornistra swój notatnik, z którym pod żadnym pozorem nie chciała się rozstawać. Z jednej strony wiedziała, że nie ma już w nim miejsca na ani jedno słowo, z drugiej zaś była to prawdziwa machina czasu, która przenosiła w najpiękniejsze i najważniejsze chwile w jej życiu. A i owszem, zdarzały się rzeczy nieprzyjemne, lecz zawsze kończyły się przysłowiowym "happy end'em", czy jak to się tam odmienia... 
Rzuciła mały bagaż na materac, tuż koło walizki. Usiadła obok bagażów i smutnym wzrokiem spoglądała przez okno. 
-Przynajmniej będę mogła sobie powspominać- pomyślała, chcąc choć trochę podnieść się na duchu, co jednak nie miało żadnych pozytywnych skutków.- A skoro nowe życie, to i nowy pamiętnik- westchnęła w myślach. 
Tymczasem, drzwi od pokoju ponownie otworzyły się, aczkolwiek tym razem zrobiły to w ciszy. We wrotach stanął wysoki, siedemnastoletni chłopak o pięknych, szmaragdowych oczach. Jego długie, lekko sfalowane włosy w brązowym kolorze, dzisiaj upięte były w najzwyklejszego kucyka, co było naprawdę rzadkim zjawiskiem, ponieważ chłopak wręcz uwielbiał czuć wiatr w potarganych włosach. Zielone, zazwyczaj wesoło patrzące na świat, oczy teraz próbowały ukryć smutek i niepokój spowodowany chorobą Julie i tym samym, swojej najlepszej przyjaciółki. Delikatnie drżące od nadmiaru emocji ręce schował do kieszeni swej skórzanej kurtki, którą przywdziewał niemal każdego dnia. Bardzo nie chciał, by dziewczyna domyśliła się, iż jemu jej choroba także ciążyła na sercu. Nie chciał, by się martwiła. Ale wiedział, że nie będzie to takie łatwe. Bo przed Julie nic się nie ukryje... 
Siedemnastolatka odwrócona tyłem do swojego gościa, nie wiedziała o jego przybyciu. Siedziała, pustym wzrokiem wpatrując się w czubek swoich obkutych butów. Właśnie się z nimi żegnała, gdyż był to jej ostatni dzień z jej ulubionym obuwiem. Dopiero, gdy chłopak głośno popukał w otwarte drzwi, dziewczyna szybko zerwała się na równe nogi i odwróciła się przodem do nowo przybyłego. Szybko przeleciała wzrokiem po chłopaku, dzięki czemu na jej zmęczonej twarzy na tę chwilę pojawił się blady uśmiech. Cieszyła się, że jej najlepszy przyjaciel tu przyszedł, tak jak go o to prosiła. Bowiem to właśnie do niego pisała wiadomość... 
-Cześć Szatanie- przywitał się nastolatek, siląc się na wymuszony uśmiech, którego nie powstydziłby się niejeden aktor. 
Dziewczyna z przyzwyczajenia otworzyła usta, aczkolwiek w ostatniej chwili przypomniała sobie o obecnej sytuacji, toteż odpowiedziała mu jedynie machnięciem ręki na powitanie. Tak bardzo chciała krzyknąć do niego: "Cześć Jimi!" Albo "Siema James!", ale mogła tylko sobie to wyobrazić... 
Spojrzała w szmaragdowe oczy chłopaka, a z nich wyczytała jego najprawdziwsze emocje. Pokręciła głową z szczerym zażenowaniem. Według niej, on, jak i reszta jej przyjaciół, nie powinni martwić się nią, stanem jej zdrowia. Oni mieli własne życie, własne problemy, których pewnie było nie mało. Zresztą, życie jest zbyt kruche i ulotne, by zatrzymywać się nad taką pierdołą. Co ma być, to będzie, prawda? Co się stało, to się nie odstanie... 
W tym czasie, owy James lub, jak kto woli, Jimi, rozejrzał się po pokoju, zatrzymując wzrok na prawie w pełni spakowanej walizce, po czym podszedł szybko do niej, nie przejmując się swoją przyjaciółką. Po dokładnych oględzinach, spojrzał zaniepokojony na dziewczynę i podszedł do niej aż zbyt gwałtownie. 
-Wyprowadzasz się?- spytał z mocnym wyrzutem, przez co dusza nastolatki ważyła z minuty a minutę coraz więcej. Dziewczyna spuściła wzrok, co było wyraźnym znakiem, że szatyn trochę przesadził z szorstkością swego tonu.- W takiej chwili?!- James dalej w to brnął, jeszcze nie zdając sobie sprawy z bólu, który zadawał niebieskookiej. 
Nastąpiła głucha cisza. Nawet dźwięki wydobywające się z głośników, nagle umilkły, dając znać, iż płyta właśnie się skończyła. Jimi spojrzał z wściekłością na dziewczynę, aczkolwiek w mgnieniu oka zdał sobie sprawę ze swojego błędu. W myślach strzelał sobie bolesnego facepalm'a, a w rzeczywistości uśmiechnął się przepraszająco i mruknął ciche, lecz jak najbardziej szczere: 
-Przepraszam- po czym wyciągnął z kieszeni ciemnych jeansów małe zdjęcie. Przedstawiało one czwórkę nastolatków - tak na oko 15-latków. Wszyscy roześmiani, widać było, że są po dużej dawce alkoholu. Cała grupka była w jednakowym stroju: w czarnych spodniach motocyklowych, wykonanych z prawdziwej skóry. W granatowych podkoszulkach z napisem "Anarchia nas połączyła, anarchia ocali świat". W jeansowych kurtkach z mnóstwem naszywek... Była to zapewne najzajebistrza i najbardziej zżyta paczka przyjaciół, jaką widział świat. 
Szatyn podał zdjęcie swej przyjaciółce, na widok którego dziewczyna uśmiechnęła się jeszcze szerzej. Doskonale pamiętała okoliczności, w jakich robiona była fotografia. Jakby to było wczoraj... Powróciły do niej wszystkie emocje, odgrzebała w odmętach pamięci każdy żart, każde słowo... 
Wybudzając się z zadufania, dziewczyna szybko podeszła do biurka, na którym grzecznie leżała duża, biała kartka. Napisała na niej wielkimi literami "Dzięks skurwielu, zawsze byłeś moją ulubioną dziwką" i podała ją chłopakowi z zadziornym uśmiechem na ustach. 
-Nie ma za co, pojebie- odparł zielonooki przez śmiech, czochrając czarnowłosą po jej kłakach, co bardzo ułatwił mu jego wysoki wzrost. 
Julie uwolniwszy się z silnych ramion chłopaka, spojrzała na zielonookiego z zażenowaniem. Zdecydowanie, James Cliff Martens był często bardziej dziecinny od niejednego malucha, co mimo wszystko Julie lubiła w chłopaku. 
Nastolatka dała chłopakowi mocnego kuksańca w bok, dokładnie takiego, jak za dawnych czasów. Martens w odpowiedzi cicho syknął z bólu. Trzeba przyznać, iż Julie nawet teraz była wyjątkowo silną kobietą, silniejszą od wielu facetów.. 
-Dobra, już, dobra. Ale weź mi jakoś wytłumacz, o co chodzi z tą walizką- powiedział szatyn, siadając na skraju materaca. Rozmasowując obolałe miejsce, wzrok szmaragdowych tęczówek wlepił w swoją najlepszą przyjaciółkę, która nerwowo chodziła po pokoju. Koniec końców, pochwyciła kolejną kartkę i w szybkim tempie nabazgrała kolejne litery, które przerodziły się w sensowne słowa, a te w spójną całość. 

"Na drugim końcu kraju jest dobra klinika. Tam mogą mi zrobić operację, by wszystko było jak dawniej. Ale wiesz, tam są długie kolejki i nie wiadomo, czy mnie przyjmą, czy nie. Dlatego zawsze lepiej być na miejscu... Ale jak tylko wyszłabym zdrowa ze szpitala, to wracam tutaj, do moich przyjaciół..."
- głosiła kartka, która po chwili trafiła w ręce szatyna. 

Chłopak parokrotnie przestudiował cały tekst, analizując uważnie każde słowo. Wreszcie uśmiechnął się szeroko i rzucił się na przyjaciółkę, przytulając ją po bratersku. 
-Wszystko się ułoży, zobaczysz- szepnął jej z przekonaniem do ucha.- I przyjadę, jak najszybciej będę mógł- dodał, nie wiedząc, jak te słowa były ważne i podnoszące na duchu dla Henderson, która mocno wtuliła się w swojego przyjaciela, który był dla niej jak najbliższy brat, do którego zawsze można się udać. Nie zawsze potrafił pomóc, ale najważniejsze, że był. Zawsze i wszędzie, bez względu na przeciwności. Wierzyła, że będzie tak i tym razem. Albo miała przynajmniej taką nadzieję.. 
-Nie zostawię cię- zapewnił ją, jakby czytał w jej myślach. Dziewczyna wdzięcznie spojrzała w jego oczy, unosząc prawy kącik ust. Przymknęła oczy, dając ponieść się atmosferze. Bądź co bądź, była ona niezwykła, tak jak i cały ten dzień. Najdziwniejsze, że oni nigdy nie zbliżyli się do siebie tak bardzo. Zawsze rozmawiali jak brat z bratem, wymieniali się spostrzeżeniami dotyczącymi muzyki i piłki nożnej. Zawsze było to szczere, aczkolwiek nie było w tym tyle uczucia, co w tej chwili... Ale, żeby nie było, Julie nie darzyła chłopaka większym uczuciem. Był on dla niej jak brat, któremu mogła ufać. Zresztą, według niej miłość nie istnieje, to tylko głupie, ludzkie fanaberie, wymysły. Może i to głupie stwierdzenie, ale dla niej jak najbardziej prawdziwe... 
Tylko James chyba myślał inaczej, skoro nie miał zamiaru puścić nastolatki. Robił wręcz przeciwnie; przyciągał ją bliżej siebie, obejmując ją coraz mocniej. Był tego nieświadomy, wydawało mu się, że nawet ją wypuszcza z ramion. Jednakże Julie nie protestowała, siedziała tak grzecznie, opierając głowę o umięśniony tors chłopaka. Przyjemny dotyk skórzanego materiału, z jakiego wykonana była kurtka Jimi'ego, dawało ukojenie nastolatce. Uwielbiała czuć ten materiał pod palcami. Miała z nim wiele miłych wspomnień, jak i nie najmilszych... 
W tym czasie, pomieszczenie ponownie odwiedził rodziciel nastolatki, który teraz rozbawiony oglądał tę sytuację. Inni ojcowie na jego miejscu byliby wzruszeni; ich córka ma kogoś bliskiego jej sercu (a przynajmniej tak to wyglądało). Ale nie, ten człowiek nie jest bynajmniej normalnym ojcem. Według niego, ta dziewczyna nie powinna mieć żadnych przyjaciół, gdyż nawet nie powinna żyć. Była ona dla niego największą pomyłką, największym błędem, jaki w życiu popełnił. Gdyby teraz mógł cofnąć czas... Ach, wtedy nadal byłby wolny! Chociaż nie, jej matka mogłaby mu w tym przeszkodzić. Ale i tak mógłby z rodzicielką Julie robić wszystko, co tylko mu przyjdzie do głowy. Taa, ona była uległa, nie tak jak to coś, co urodziła... 
-Dobra, koniec tego! Julie, szykuj się, a nie zajmuj pierdołami!- dorosły dał znać o swojej obecności w pokoju, przerywając tę miłą atmosferę, przez co dwójka nastolatków natychmiast się od siebie oderwała.- A ty, James, spadaj do domu- warknął, wskazując na drzwi. 
Jimi westchnął niesłyszalnie i podniósł się niechętnie, mijając dorosłego, który odprowadzał go wzrokiem aż do wyjścia. Lecz nastolatek niezbyt przejął się obecnością ojca dziewczyny, której pokazał, iż zadzwoni później. Kiedy chłopak zniknął w drzwiach mieszkania, dorosły spojrzał na dziewczynę zdenerwowanym wzrokiem. Nie chciał, by ktokolwiek odwiedzał małolatę, gdyż wtedy dana osoba mogłaby dowiedzieć się prawdy o ich sytuacji rodzinnej, a to nie byłoby dla niego dobrym rozwiązaniem. Raphael (bo tak miał na imię ojciec dziewczyny), nie był skory do wieloletniej odsiadki, na którą był narażony. 
-Ile razy mam ci mówić, że nie wolno ci z nikim rozmawiać!- krzyknął tonem, który wręcz ociekał jadem. 
Julie w odpowiedzi wzruszyła ramionami. Prawdę mówiąc, nie przejmowała się zakazami ojca. I on niestety (albo i stety) o tym wiedział. Wiedział, że ma wielu przyjaciół, jak i również masę wrogów. Świadom był, iż Julie sprawia problemy wychowawcze, nie tylko jemu; także nauczycielom. 
-Właśnie, właśnie- mruknął przez zaciśnięte zęby. 
Krew się w nim gotowała, nie potrafił z tą dziewuchą wytrzymać. Jak ma ten świat funkcjonować, skoro takie gówniary i gówniarze latają po całej kuli ziemskiej?! 
Mężczyzna najwyraźniej nie wytrzymał, gdyż z całej siły spoliczkował nastolatkę, która na wskutek uderzenia, upadła na materac, uderzając głową o twardą posadzkę. 
-Ustalmy sobie jedno- wysyczał mężczyzna, podchodząc bliżej leżącej dziewczyny.- Albo nie stawiasz już oporu, albo po tobie- złapał nastolatkę za nadgarstki, podnosząc ją do pozycji siedzącej.- Zrozumiano?!- spytał, jak to robi się w szkole wojskowej. 
Ale nie zapominając, jakiż to charakter ma nasza główna bohaterka, można przewidzieć odpowiedź dziewczyny, jakim było splunięcie dorosłemu w twarz. 
-Osz ty suko!- zawołał dorosły i z całej siły pociągnął dziewczynę za jej czarne, długie włosy. 
Julie poczuła ogromny ból. Może niektórzy z Was wiedzą, jak to jest być szarpanym za włosy. Jeśli ktoś nie wie, to z całą pewnością mogę odpowiedzieć, że ból jest okropny, zwłaszcza jak robi to ktoś o niemałej sile... 
Mężczyzna z całej siły uderzył pięścią w nos swojej córki, przez co po jej twarzy ciurkiem zaczęła lecieć krew. Nastolatka czuła, jak robi się z minuty coraz mniej przytomna, coraz mniej bodźców do niej dochodziło. Jednak kolejne uderzenia, tym razem w policzka z otwartej ręki, skutecznie oprzytomniło ją. Julie gdyby mogła, pewnie zawyłaby z bólu, chociaż starałaby się tego uniknąć. Była silną dziewczyną o silnym charakterze, która nie lubi pokazywać swoich słabości, uczuć czy właśnie bólu. To było dla niej większą karą od kary fizycznej, cielesnej, czy jak to się na to mówi. Zawsze wolała trwać w bólu do końca, niż poddać się na początku bez walki, często żmudnej i bezskutecznej. No cóż, ona tak już miała i trzeba się do tego przyzwyczaić... 
Julie podniosła zimny wzrok na brązowe oczy mężczyzny, przez co kolejny raz została spoliczkowana. Facet uważał, iż ta pokraka nie miała prawa patrzeć mu w oczy. Ona była dla niego nikim, jak i nie czymś gorszym. Śmieciem, którym chciał pomiatać, lecz często mu to nie wychodziło. Krótko mówiąc, ta rodzina to typowa patologia, której nikomu nie polecam. Jeśli jesteś wrażliwy na takie rzeczy, radzę Ci opuścić te miejsce, dla Twojego i Twojej psychiki dobra... 
Czarnowłosa, niezniechęcona bólem zadawanym przez dorosłego, uśmiechnęła się, niczym chory psychicznie klown i kopnęła swego ojca w najczulszy punkt w ciele mężczyzn. On w odpowiedzi zwinął się, klnąc na całe gardło. Wtedy właśnie dziewczyna posłała mu triumfalny uśmieszek i wstała z zamiarem opuszczenia pomieszczenia. 

Lecz nie wolno chwalić dnia, przed zachodem słońca... 

Mężczyzna w porę zdołał się "ogarnąć" i zatrzymał dziewczynę w ostatniej chwili. Złapał ją mocno za nadgarstki i powalił na ziemię. Dziewczyna poczuła ogromny ból, który rozszedł się po całym jej ciele. Mężczyzna kopnął parę razy nastolatkę w brzuch i głowę. Przez niego przemawiała nienawiść, złość. Cóż, takie były relacje tejże dwójki... Wreszcie miarka się przebrała, a Julie straciła przytomność... Biedna, cierpiała okropnie, aż wreszcie przestała czuć cokolwiek. Widziała jedynie nicość, która otaczała ją ze wszystkich stron. Mężczyzna zadowolony, iż nikt przez następne parę godzin nie będzie mu przeszkadzał, zostawił dziewczynę w kałuży jej krwi i wyszedł z mieszkania, uprzednio zamykając je na klucz... 

~♥~*~♥~*~♥~*~♥~

Heloł! Więc oto przed Wami końcówka rozdziału pierwszego! Bardzo przepraszam za opóźnienia, ale wiecie – szkoła, a do tego brak weny, co zapewne widać co po niektórych fragmentach. Także bardzo przepraszam, wiem, że nie jest to idealne. Jak zwykle czekam na Wasze opinie, które bardzo motywują do pisania. Wiem, że pewnie są błędy, bo ja, człowiek idiota, musiałam coś przeoczyć. Także za to też przepraszam!

poniedziałek, 29 sierpnia 2016

Prolog

Niewysoka dziewczyna zacisnęła nerwowo powieki, pilnując, by żadna łza nie spłynęła po jej policzku. Siedziała skulona w cichym, szpitalnym pokoju, skąd bardzo chciała się wyrwać. Miała dość tych rażąco białych ścian, dość tej ciszy, która ją otaczała. I nawet nie mogła z nikim porozmawiać...
-Przykro mi, pani Julie- powiedział dorosły mężczyzna w średnim wieku, który pełnił funkcję jej lekarza i ostatecznie opuścił pomieszczenie, mijając się w drzwiach z ojcem dziewczyny.
-Przynajmniej mam od ciebie spokój- opiekun zaśmiał się wrednie, spoglądając na nastolatkę z wyższością.- Ale spokojnie, nie dam ci umrzeć. Zasiłek za ciebie jest tego warty- powiedział wesoło i odwrócił się na pięcie, zostawiając dziewczynę kompletnie samą.
Nastolatka chwilę posiedziała, aż bezczynność i samotność zaczęła jej doskwierać. Powolnym krokiem podeszła do lustra, które stało w kącie pomieszczenia. Spojrzała na swoje odbicie z wielkim obrzydzeniem. Niewyraźny wzrok jej niebieskich oczu ukrywał głęboki smutek, żałość, ale i nienawiść... Można powiedzieć, że jest w żałobie... Po samej sobie. Nadal nie wierzyła w to, co się dzieje. Nadal nie mogła do tego przywyknąć. A jednak. Musi, nie ma innego wyjścia. Bo co niby mogła zrobić? Jedyne rozwiązanie to kulka w łeb i do piachu. Ale ona tego właśnie nie chciała. Nie podda się. Bo widzi nadzieję na lepsze jutro. Ale czy ona jest prawdziwa? Czy to tylko zwidy? No cóż, aby odnaleźć odpowiedź na te pytanie potrzeba czasu... Bardzo dużo czasu....


Witam wszystkich, którzy zechcieli zajrzeć na mojego bloga! Jak pewnie wiecie, będzie to ff z uczniami liceum Słodki Amoris. Od razu ostrzegam, że w tym miejscu notorycznie pojawiać się będą przekleństwa, przemoc (zarówno tak psychiczna, jak i fizyczna), wiele, wiele używek. No i oczywiście sceny +18, gdyż mój chory mózg nie pozwoliłby mi nie wstawić czegoś zboczonego (od czasu do czasu, nie przesadzajmy) (chyba xD).
Teraz parę spraw technicznych. Rozdziały są publikowane nieregularnie, aczkolwiek staram się, by pojawił się minimum jeden tygodniowo (co nie jest łatwe przy pozostałych 2 blogach. Więc proszę mnie nie poganiać, gdyż się tylko wkurwię, a w stresie nic nie napiszę xD). I jeszcze jedna, ważna rzecz. A mianowicie, jako człowiek pojebany i niezdecydowany, nie potrafię wybrać rodzaju narracji (wiecie, pisać w pierwszej osobie, czy w trzeciej). Dlatego postanowiłam spytać Was, o ile ktoś tu w ogóle zajrzy xD. Jest jeszcze opcja, że będą tu dwa opowiadania, o tej samej fabule, ale w różnych narracjach xD I uwaga, nie będzie to miało wpływu na czas pisania rozdziału!!! I ostatnia rzecz, a w sumie informacja. Staram się, by rozdziały były długie. Moim minimum jest 4000 słów. A! No i jeszcze jedno, a mianowicie zasada czytasz-komentujesz. Nie musi być to wiele, nie musi mieć to sensu. Wystarczy, że napiszecie "kisiel", a ja już będę szczęśliwa. Zjebana też, ale to już mniej ważne xD.
Dobrze, to tyle z mojej strony. Teraz czas na Was, na Wasze komentarze i opinie. Także tego, pozdrawiam i do zobaczenia w pierwszym rozdziale! (Mam nadzieję xD)


Osz kurwa, moja gadanina była dłuższa od prologu xD. Sorki za to, mam nadzieję, że żyjecie!