czwartek, 20 października 2016

Rozdział 2

Nie próbuj na­wet być nor­malna, bo nor­malność to pier­wszy sym­ptom śmier­telnie groźnej cho­roby. Jak tyl­ko poczu­jesz, że nad­chodzi nor­malność, za­raz poszu­kaj antidotum 

~Jonathan Carroll


Julie smutnym wzrokiem wpatrywała się w zaparowaną szybę starego samochodu. Oglądała, jak po drugiej stronie pojawiały się nowe drzewa, by po chwili zniknąć za zasięg jej wzroku.
Kątem oka spojrzała na ojca, który bacznie obserwował drogę. Mimo, iż był on największym chujem, to kierowca był z niego znakomity.
-Życie jest niesprawiedliwe- westchnęła dziewczyna w myślach.- Może i nie byłam jakaś święta, ale dlaczego to mnie to spotyka?!- zdenerwowała się nie na żarty.- A takie kutasy jak mój ojczulek wygrywa rejs na Karaiby...
Nagle samochód gwałtownie się zatrzymał, przez co nastolatka uderzyła czołem o oparcie siedzenia kierowcy. Spojrzała zdezorientowana na dorosłego i widok, jaki rozciągał się przed przednią szybą. Miała nadzieję, że już są na miejscu, choć jadą niecałe pół godziny. Lecz zawiodła się, gdy zobaczyła pierwsze dystrybutory paliwa.
-Zaraz wracam- oświadczył automatycznie mężczyzna.- Tylko nigdzie nie wychodź, smarkulo.
Czarnowłosa oparła się ponownie o szybę i przymknęła oczy. Wróciły wszystkie wspomnienia, zdarzenia mające miejsce zarówno kilka lat temu, jak i pół godziny...
Wpadła w pewnego rodzaju melancholię. Pół godziny, a ona już tęskni za przyjaciółmi, za swoim domem, za wszystkim, co wiązało się z jej starym życiem. Dzięki tym czynnikom czuła jakąś dozę normalności, wiedziała, że są jeszcze rzeczy, które są i będą na swoim miejscu. Zawsze. A teraz? Teraz nie miała pojęcia, co się dzieje. Wszystko to stanowiło dla niej szok, nie potrafiła przyswoić nowych wydarzeń...
Nastolatka myślała, przyglądała się spływającym po szybie kroplom, aż wreszcie zmożona tym wszystkim, zasnęła...
-Julie, pamiętaj- zaczął swą wypowiedź ciemnowłosy.- Zawsze będę przy tobie. Nawet, jeśli nie fizycznie, to będę o tobie myślał- szepnął przekonująco.
Dziewczyna podniosła niepewnie wzrok na oczy chłopaka. Zauważyła go takiego, jakiego chce pamiętać. Miłego, uśmiechniętego z płomyczkami w oczach...
Chłopak pochwycił jej podbródek i zbliżył się do niej niebezpiecznie. Pochylił się nad nią, a gdy ich twarze zaczęły dzielić niecałe centymetry, Julie zarumieniona i zawstydzona przymknęła oczy. A potem poczuła nieprzyjemny, metaliczny smak. Otworzyła zdenerwowana oczy, a obraz, który zobaczyła, załamał ją kompletnie. Był to bowiem widok brudnych szyb i starych, obdartych foteli samochodowych. Dziewczyna dotknęła się w pulsujące miejsce nad jej wargami, po czym palce podniosła na wysokość swoich oczu. Oczywiście, były one całe w szlachetnej, szkarłatnej cieczy potrzebnej wampirom do normalnego funkcjonowania. Najwidoczniej ponownie uderzyła twarzą o przednie siedzenie na wskutek gwałtownego zahamowania, a stara, jeszcze nie zagojona rana wypuściła parę kropli krwi. Ktoś coś mówił o dobrym kierowcy?
Czarnowłosa siedziała lekko zdezorientowana. Dopiero po dłuższej chwili zrozumiała, iż ta cudowna chwila to tylko sen. Najdziwniejsze jest to, że od razu po wybudzeniu zapomniała, jak ten chłopak wyglądał, jaki miał głos i jakie emocje ją ogarnęły...
-No i jesteśmy!- ojciec dziewczyny przerwał jej wciągające rozmyślania wesołym okrzykiem.- Wysiadaj!- rozkazał, o wiele mniej entuzjastycznie i bardziej szorstko.
Dziewczyna zderzona z ponurą rzeczywistością, od razu straciła swoją pozytywną energię. Z znudzeniem otworzyła drzwi samochodu i postawiła swój pierwszy krok w nowym miejscu. Przed nią rozciągał się ogromny, niebieski budynek z masą okien gęsto poustawianych w równych rządkach. Ogromne drzwi pośrodku budynku były pilnowane przez wysokich, umięśnionych ochroniarzy, lecz pierwsze, co rzuciło się czarnowłosej w oczy to to, że byli obcięci na łyso.
-No świetnie, skiny tu pilnują- westchnęła, wyciągając z auta swój plecak-kostkę, po czym z trzaskiem zamknęła drzwiczki.
Raphael zamknął samochód na klucz, po czym ochoczo podążał w stronę wejścia, a za nim poczłapała Julie ze spuszczoną głową...
Nastolatka znudzona obserwowała korytarz, na którym co jakiś czas pojawiała się postać pielęgniarki, latającej od pokoju, do pokoju. Czasem też przemknął się jakiś rodzic bądź lekarz. Najciężej było dostrzec jakiegoś dzieciaka czy nastolatka. Zapewne wszyscy zajęci byli odpoczywaniem w tych zapewne niewygodnych łóżkach. Pusty wzrok przeniosła na drzwi od gabinetu lekarza, z którym mieli się skonsultować zaraz po przyjeździe do miasteczka i wszystko omówić.
Jednakże, drzwi się otworzyły, a w nich ukazał się lekarz w podeszłym wieku, o czym świadczyły zmarszczki na czole staruszka i posiwiałe włosy. Ciemnobrązowe oczy staruszka patrzyły na świat z łagodnością i dobrocią. Spierzchnięte usta wygięte w szczerym uśmiechu tylko utwierdzały w przekonaniu, iż ten staruszek ma dobre serce i w swoim zawodzie ceni chęć niesienia pomocy ludziom, a nie stawkę godzinową.
-Panienka Henderson, jak mniemam?- powiedział wyjątkowo ciepłym głosem.- Proszę do mnie- otworzył drzwi od gabinetu i zaprosił tam ręką nastolatkę.
Julie podniosła się powoli i w tym samym tempie zmierzała do pokoju. Mimo, iż lekarz wydawał jej się być bardzo przyjazny, już sobie u niej podpadł. No niestety, ale ona nienawidziła, gdy ktoś mówił jej "panienka". Już wolała, jak ktoś do niej po nazwisku gadał!
-Niestety, stan zdrowia pana córki nie jest najlepszy- lekarz powiadomił ojca Julie o wynikach jej badań.- Lecz jeszcze nie jest umierająca- słabe pocieszenie, zwłaszcza, że zawiera słowo "jeszcze", które podwyższyło puls dziewczyny.- Więc nie możemy przesunąć ją w kolejce- powiedział, przez co nastolatka spuściła wzrok. Chciała mieć to wszystko za sobą, móc powrócić do domu.- Ale jeśli ktoś zrezygnowałby z leczenia w naszym szpitalu, to Julie zajmie jego miejsce- powiedział lekarz, najwidoczniej poruszony smutną reakcją dziewczyny.- Dlatego proszę, by pan i córka zostali w mieście.
-Oczywiście, nie wyobrażam sobie, by mogło być inaczej- odparł tato nastolatki, tonem bardzo poważnym i pewnym.- Najtrudniej będzie ze szkołą- westchnął ciężko.
I tutaj Julie mogła przyznać mu rację. Od lat wiadomo, że nie jest ona dobrą uczennicą; uważa się ją za kompletne przeciwieństwo wzorowej wychowanki. Dlaczego by ojciec nie mógł sobie darować i nie zapisywać do żadnej szkoły?! Obojgu zaoszczędziliby problemów...
-Przepraszam bardzo!- koło Hendersonów nagle pojawił się dość wysoki blondyn o głębokich oczach w kolorze miodu, skąpanego w delikatnych, złocistych promieniach słońca. Miał on na sobie zwykłą, białą koszulę z kieszonką na jego wysokości swojej prawej piersi, do której wetknięto parę różnokolorowych długopisów. Chłopak do tego przydział niebieski krawat i jeansy w tym samym kolorze. -Nie chciałbym przeszkadzać, ale przypadkowo podsłuchałem państwa rozmowę- powiedział poważnym, aczkolwiek przyjaznym tonem.- Uczęszczam do Liceum Słodki Amoris, jestem tam też głównym gospodarzem. Jest to bardzo dobra szkoła, której wrota otwarte są dla nowych uczniów- oświadczył, uśmiechając się delikatnie.
Julie przewróciła teatralnie oczami, co jednakże umknęło uwadze wszystkim zgromadzonym. Prawdę mówiąc, nienawidziła ona takiego sztywniactwa, jakim właśnie emanował blondyn.
-Natanielu, chyba nie powinieneś się wtrącać- koło niego zjawił się drugi chłopak. Ten zaś miał srebrne włosy, połyskujące niczym tafla jeziora w blasku księżyca. Jego dwukolorowe tęczówki miały w sobie coś nie do opisania. Do tego jego strój, który stanowił czarny płaszcz z epoki, zakrywający białą koszulę, ciemne spodnie i zielona apaszka, skutecznie utwierdzały w przekonaniu, iż chłopak musiał mieć niezwykłą osobowość.
-Racja, przepraszam- mruknął cicho rzekomy Nathaniel.
-No już nic się nie stało!- wtrącił się rozbawiony lekarz.- A co cię do mnie sprowadza, Lysandrze?- spytał serdecznie, kierując wzrok na białowłosego.
-Dostarczono mi już wypis ze szpitala, więc chciałem jedynie podziękować za opiekę nade mną- powiedział swoim czystym, melodyjnym głosem, od którego po rękach Julie przeszły najprawdziwsze dreszcze.
-Ależ nie ma za co. W końcu to mój zawód!- zaśmiał się wesoło staruszek.
-Dobrze, to my będziemy się zbierać- oznajmił Raphael, odwracając się w stronę wyjścia.- Do zobaczenia!- pożegnawszy się, pociągnął córkę za sobą i oboje po chwili znaleźli się na zewnątrz budynku.
Opuszczając szpital, czarnowłosa czuła na sobie zaciekawiony wzrok dwójki nastolatków. Jednak nie widziała sensu zainteresowania chłopaków. Czuła się ze sobą okropnie. Tak jak przewidywano, nie mogła znieść swojego wyglądu ani niewypowiedzianych słów. Tęskniła za swoim głosem, a tym samym, za żartami, którymi uwielbiała dzielić się ze znajomymi.
-Więc plan jest taki; teraz odwiozę Cię do naszego tymczasowego domu, a sam pojadę do tego całego Amorisa- powiedział dorosły, wsiadając do samochodu.
Julie zapinając pasy, szkaradnie zaklęła w myślach. Nie dość, że będzie musiała chodzić do szkoły, to i nazwa tej budy naprawdę nie zachęcała do nauki w swoich murach. Słodki Amoris... Aż się rzygać chciało!
    Po pomieszczeniu rozniósł się cichy, bardzo czysty dźwięk, wydawany za pociągnięciem strun w gitarze. Julie, leżąca na swoim nowym materacu, oddawała się z pasją grze na swoim elektryku. Zawsze było to dla niej największe ukojenie. Poprzez muzykę mogła ona wyrażać swoje emocje. W pewnej chwili nagle przerwała, zaciskając mocno powieki. Wszystkie uczucia i wspomnienia powróciły, przywracając nastolatce monotonny nastrój. Poczuła wibrację w kieszeni spodni, co oznaczać mogło tylko jedno; dostała nową wiadomość. Szybko wyciągnęła komórkę, a po chwili z uśmiechem na twarzy mogła przeczytać krótki teks.

OD: James 

"I co, dotarliście już? Wiadomo coś? Weź mi napisz cokolwiek!"

Dziewczyna ucieszyła się, gdy tylko zobaczyła imię swojego dawnego przyjaciela. Czytając wiadomość, czuła dziwne ciepło w sercu, którego dawno nie doświadczyła. Chwilę zastanawiając się nad odpowiedzią, wreszcie wymyśliła sensowne sformułowanie. Opisała chłopakowi wszystko, co zdarzyło się po przyjeździe, łącznie z opowieścią o szkole, do której prawdopodobnie będzie uczęszczać. Z wielkim trudem napisała nazwę liceum, której nawet się trochę wstydziła. Wysłała SMS'a, a kolejna wiadomość przyszła z prędkością światła. I przez to nastolatka, zapomniała o otaczającym ją świecie, do reszty oddając się wymianie zdań...
   Raphael zadowolony wysiadł zaparkował samochód przed swoim blokiem. Trzaskając drzwiami, znalazł się wewnątrz budynku. Pokonując co dwa schodki, znalazł się na drugim piętrze, gdzie też miał on swoje tymczasowe lokum. Otworzył kluczem drzwi do mieszkania i szybko przekroczył próg. W domu panowała głucha cisza, która nieprzyjemnie dzwoniła w uszach. Zdziwiony udał się do pokoju swej córki. Zastał tam grzecznie śpiącą nastolatkę, nie zdającą sobie sprawy, iż dnia jutrzejszego będzie ona miała swój pierwszy dzień w nowej szkole. Zaśmiał się pod nosem na myśl, iż ta mała gówniara będzie zmuszona chodzić w mundurku do liceum, gdzie wszystkie ściany są bladoróżowe. Nie ma co, uwielbiał patrzeć, jak się dziewczyna męczy... Odwrócił się na pięcie i udał do kuchni, nastawiając czajnik z wodą na kawę. Sam był zmęczony dzisiejszym dniem, a pogoda dodatkowo przyprawiała go o ból głowy.
Mężczyzna powoli podszedł do okna, które delikatnie uchylił. Zimne powietrze i mocne podmuchy wiatru wdarły się do pomieszczenia, znacznie obniżając temperaturę panującą w pokoju. Jednakże dorosły zdawał się tym nie przejmować. Pochłonięty był własnymi myślami, ważnymi sprawami. Dopiero głośny pisk czajnika wyrwał go ze swojego świata. Doskoczył do gazu, natychmiast go wyłączając.
-Przynajmniej wszystko idzie po mojej myśli- westchnął ciężko.
     Czarnowłosa, klnąc w myślach na cały otaczający ją świat, podniosła się ociężale do prostego siadu, po czym chwiejnie wstała i skierowała się do sąsiedniego pokoju, skąd dochodziły ją nawoływania ojca. Zjawiając się przed dorosłym, od razu się skrzywiła na świadomość, iż ma on jej coś ważnego do powiedzenia. Ciekawe, co tym razem on od niej chciał? Znowu ma ugościć jego dziwkę, gdy go nie będzie w domu, czy może przygotować "romantyczną" kolację, dzięki której jej rodziciel zaciągnie do sypialni kolejną młodą dziewczynę, niesłusznie ufającą mu bezgranicznie?
-Jutro idziesz do szkoły- powiedział zimnym tonem, szukając czegoś w pojemnym plecaku.- Tu masz adres szkoły- dodał, podając dziewczynie małą karteczkę.- Zjaw się tam chwilę przed 8, papiery złożyłem i przyjęli cię w trybie natychmiastowym- oznajmił, sam dziwiąc się swoimi słowami.- Teraz możesz iść do siebie- zakończył swój monolog, odwracając się tyłem do Julie, która bezzwłocznie zniknęła za drzwiami swojego pokoju. Oczywiście nie da się powstrzymać przed niektórymi starymi nawykami, toteż niebieskooka głośno trzasnęła za sobą drzwiami.
Siadając na łóżku, zatopiła się w swoich rozmyślaniach. Obserwując szybko spływające krople wody po oknie, wyłączyła się kompletnie. Nawet już nie myślała. Siedziała, smętnie wpatrując się w zaparowaną szybę, czując pustkę w środku. Jakby w ogóle jej nie było. Pozostało z niej same ciało, bez duszy, uczuć, własnej woli. W tej chwili czuła się nikim, zwykłą, małą jednostką, niczym nie wyróżniającą się pośród tłumu. Z dnia na dzień jest stan zdrowia się pogarszał - lecz teraz nie mowa o stanie fizycznym, a psychicznym, duchowym. Choroba nie tylko zabijała jej komórki, zabierała wszystko, co pozostali cenili w nastolatce - niepokorny charakter, wiarę w siebie, poczucie wartości, wytrwałość, poczucie humoru i świadomość, że zawsze jest jakieś wyjście. Z twardo stąpającej realistki stała się przygnębioną pesymistką, której monotonna aura rozchodziła się wokół niej, przechodząc na tych, którzy znajdowali się w jej pomieszczeniu. Julie po prostu traciła osobowość, chęć życia i walki.
Aż nagle przed jej oknem niespodziewanie przeleciał prawdziwy orzeł. Dumnie trzepocząc wielkimi, rozłożystymi skrzydłami, pokonywał wichury i deszcze, szalejące za oknem. W pewnym momencie swój dostojny dziób skierował w stronę czarnowłosej, a ich niebieskie oczy napotkały się. Nastolatka zszokowana obserwowała całą tą sytuację, myślała, iż są to tylko zwidy. Niby skąd orzeł znalazłby się na tej wysokości, w mieście i przyglądałby się jej z zainteresowaniem.
Ale nie, to rzeczywistość. Dziewczynie wydało się, że orzeł posyła jej jakiś uśmiech, po czym odleciał, emanując odwagą i dostojnością.
-To znak- pomyślała z niedowierzaniem.- Nie mogę się poddać, za Chiny....
I tym oto sposobem w młodej Henderson obudziła się dawna ona.... I nigdy już nie zaśnie.
    Irytujący dźwięk, przyprawiający niejednego człowieka o ból głowy, denerwujący wszystkich od rana, rozniósł się echem po całym pomieszczeniu, zmuszając nastolatkę do otworzenia oczu. Prawie zawsze było jej ciężko wstawać, robiła to bardzo niechętnie. Cały poranek siedziała zaspana, spoglądając spod byka na każdego, który raczył odezwać się do niej, nawet w najlepszych intencjach. Teraz jednak było inaczej. Z zapałem podniosła się i bez dłuższej zwłoki, ruszyła w kierunku kuchni, gdzie zastała kompletną pustkę. Przynajmniej to było tak, jak zwykle.
Podeszła do niewielkiej lodówki, otwierając jej drzwiczki na oścież. Uraczyło ją jasne, żółte światło, kilka plasterków szynki  oraz mała paczka masła roślinnego i opakowanie jajek. Pochwyciła wszystkie produkty spożywcze i postawiła je na czystym blacie w kolorach soczystej zieleni. Lekko pochyliła się, wyciągając z szafeczki małą patelnię, po czym przystąpiła do przyrządzania śniadania.
Po 12 minutach jajecznica była gotowa i zdatna do zjedzenia.
Julie przerzuciła żółtą papkę na talerz i przeszła do drugiego pomieszczenia, funkcjonującego jako jadalnia, sypialnia jej ojca i salon w jednym. Usiadła na fotelu naprzeciw wersalki, gdzie jeszcze smacznie pochrapywał jej ojciec i wpatrując się w zaparowane okno, zjadła swoje śniadanie. Następnie odniosła talerz do zlewu i udała się do łazienki, w celu ogarnięcia swojego wyglądu. Po porannej rutynie, jaką było mycie zębów i twarzy, ubranie się i uczesanie, spakowała parę zeszytów do całkiem nowego, białego plecaka w czarne gwiazdki i wyszła z mieszkania, wpatrując się w kartkę z adresem liceum.
Przechodząc przez próg budynku, Julie owiał zimny, nieprzyjemnie szczypiący w policzki podmuch. Mocniej zakrywając się płaszczem, pewnym krokiem ruszyła przed siebie. Jej długie, kruczoczarne włosy, wystawające spod granatowej, puchowej czapeczki, zakończonej puszystym pomponem, powiewały na wietrze. Nastolatka, chowając ręce do kieszeni, kątem oka spoglądała na otaczający ją świat. Widziała zaciekawione spojrzenia ludzi, skierowane w jej stronę, mijające ją auta z włączonymi wycieraczkami, by deszcz nie przysłaniał kierowcom drogi, rodzice odprowadzający dzieci do przedszkoli i podstawówek oraz rozbrykana młodzież, zmierzająca do gimnazjów i liceów. Niebieskooka prawie się wśród nich nie wyróżniała. Właśnie, prawie. Tylko ona szła samotnie, wówczas, gdy inni przemierzali ulicę w większym gronie.
Smutek i melancholia ogarnęły serce dziewczyny, na widok roześmianych grupek. Ponownie zaczęła cholernie tęsknić za przyjaciółmi, towarzystwem, które znało ją i akceptowało.
Po dłuższej chwili marszu Henderson znalazła się na szukanej ulicy. Z niedowierzaniem spoglądała na obszerny budynek, w którym będzie spędzać parę godzin dziennie, ucząc się. Parokrotnie przetarła oczy, nie wierząc, by szkoła mogła tak wyglądać. Lecz, niestety, nic się nie zmieniło. Nadal szkoła była odrażająca.
Obszerny budynek, w kolorze pudrowego różu, posiadający parę pięter, wnosił się nad rozległym dziedzińcem, bogatym w różne rośliny, gęstą trawę oraz wysokim drzewem, dającym dużo cienia. Od znalezienia się na terenie szkoły, nastolatkę dzielił jedynie niewysoki mur, wykonany z czerwonych, wypalonych cegieł. Rozejrzała się po okolicy, co rusz napotykając wzrokiem na uczniów tej szkoły. Pewnie zlała się z tłumem i wraz z nim ruszyła do dużych, dwuskrzydłowych drzwi w intensywnie granatowym, połyskliwym kolorze. Przekraczając próg szkoły, oślepiło ją jasne światło jarzeniowe. Spojrzała wprost z rzadką u siebie niepewnością. Wpatrywała się w uczniów, zbierających się pod wyblakłymi już, różowymi ścianami, przy których również stały szafki uczniów, kolorem podchodzące pod barwę drzwi wejściowych i wrót do innych pomieszczeń. Czuła na sobie zdziwione spojrzenia co niektórych uczniów. Ignorując ich, szła pewnie przed siebie, wewnątrz ukrywając całą niepewność.
-No cóż, trzeba się przyzwyczaić - mruknęła w myślach, słysząc chichot jakiejś grupki dziewczyn za sobą.- Albo nie, kiedyś im wpierdolę... Kiedyś
    W tym czasie James smętnie wpatrywał się w okno, ignorując starszą nauczycielkę, próbującą nauczyć czegoś młodzież, siedzącą w swoich ławkach. Zadowolona opowiadała o świecie roślin i zwierząt, nie przejmując się, że zapewne nikt jej nie słucha. Było to jej nawet na rękę - po raz pierwszy w historii, klasa 2h była na lekcji cicho. Jednak ta cisza nie przyszła z niczego - każdemu czegoś brakowało, jakby nierozłączna część tej klasy zniknęła na dobre. Oczywiście chodziło o nikogo innego, jak o Julie Henderson. Mimo, iż dziewczyna nie posiadała samych sprzymierzeńców - w końcu większość szkoły chciało ją zabić - wszyscy zgodnie stwierdzili, że to już nie to samo. Ona wprowadzała charakterystyczną dla tej klasy atmosferę, której nie było nigdzie indziej. To dzięki niej wszyscy nauczyciele na myśl, że mają skonfrontować się z klasą h, natychmiast czuli się gorzej, zarówno fizycznie, jak i psychicznie.
-To jak? - z zamyślenia wyrwał Jimiego zimny, szorstki głos nauczycielki, spoglądającej gniewnie na chłopaka.
-Eee... Tak - wyjąkał nastolatek, nie bardzo wiedząc, o co chodzi.
-Czyli twierdzisz, że stosunek ze zwierzęciem może być przyjemne dla obu stron? - zaśmiała się kobieta, spoglądając kątem oka na resztę klasy. Spodziewała się ona głośnego wybuchu z ich strony, jednakże nikt nie zwrócił nawet najmniejszej uwagi na jej słowa.
-Niewiarygodne - szepnęła cicho, głosem pełnym zdziwienia. -Niesamowicie się zmienili przez ten jeden dzień...
Wtem drzwi do sali otworzyły się z trzaskiem, a w nich stanęło dwóch chłopaków - jeden z nich to wysoki, umięśniony nastolatek, liczący sobie niewiele poniżej dwóch metrów. Chłopak był szczęśliwym posiadaczem długich, delikatnie sfalowanych włosów w kolorze jasnego blondu. Jego zazwyczaj intensywnie niebieskie oczy, kolorem przypominające najczystsze wody Morza Śródziemnego, tryskające pozytywnością, a czasem i zalotnie spoglądające na dziewczyny – jak i nieraz na chłopaków - dzisiaj wyjątkowo były przygaszone. Wysoka sylwetka, wiecznie dumnie chodząca po korytarzach tej szkoły, była przygarbiona, a głowa spuszczona. Zaniechał on nawet porządnego ubrania się. Wyglądał, jakby zaraz po wstaniu zarzucił on na siebie zwykłą, czarną podkoszulkę i koszulę w kratę, oraz wciągnął na zgrabny tyłek niedbale granatowe jeansy z licznymi przetarciami. Koło niego, w podobnej pozie, umiejscowił się jego przyjaciel – sporo niższy od blondyna, jednakże wcale niemałych rozmiarów. Proste, rude włosy, sięgające bioder włosy, teraz wyjątkowo przetłuszczone, zasłaniały głębokie, brązowe oczy, przyodziane długimi, w miarę gęstymi rzęsami. Policzki, przyodziane licznymi piegami, będące przekleństwem dla tegoż chłopaka, zanikły wśród rumieńców, zalewających całą jego twarz. Podobnie jak i u jego towarzysza, ubranie, które stanowiła granatowa koszulka z logiem AC/DC oraz spodnie motocyklowe, było niechlujnie założone i pogniecione.
-O proszę, zjawił się nasz "ukochany" pan Jack Stevens - zaśmiała się ironicznie nauczycielka, spoglądając na blondyna. - I z nim oczywiście Billy Grow, a jakże - prychnęła prowokująco w stronę chłopaków, jednakże oni tylko spojrzeli na niego spod byka.- Ech, siadajcie - westchnęła, machając ręką na ich spóźnienie.
Chłopcy powoli ruszyli w swoją stronę, narzekając na cały świat. Gdy wreszcie dotarli na koniec sali, gdzie zajęli przedostatnią ławkę w środkowym rzędzie, tuż przed Jamesem i zajęli wolne miejsca, natychmiast odwrócili się do Martensa, który raczył podnieść na nich wzrok. Cała trójka, siedząc bez słowa, wpatrywała się w puste miejsce koło szatyna. Tam, zaledwie tydzień temu, siedziała lekceważąco Julie, co chwila rzucając jakimś zgryźliwym komentarzem, a cała klasa brała z niej przykład, toteż salę prawie zawsze wypełniała pogodna gwara uczniów i zdenerwowany krzyk nauczyciela. Jak to jest, że gdy nie ma jednej osoby, to cała klasa traci swój charakter?
    Zadzwonienie dzwonka na przerwę jest jednoznaczne z radością wszelkiej młodzieży, która w szaleńczym tempie pakuje swoje rzeczy i wybiega z klasy, jakby kto ich tam torturował. Jednak tym razem salę chemiczną uczniowie klasy h opuścili wyjątkowo ślamazarnie. Na szarym końcu wyszła trójka długowłosych przyjaciół, natychmiast udając się w ciemny kąt korytarza, gdzie zawsze mieli swoje miejsce. Powoli osuwając się po ścianie, usiedli, ślepo spoglądając w dal. Nagle James poczuł silne wibracje w kieszeni, oznaczające przychodzącą wiadomość. Niezwłocznie spojrzał na wyświetlacz, ciesząc się, że owa wiadomość została nadana przez czarnowłosą.
-Ej, Julie się odzywa - wrzasnął ucieszony, a wokół ni stąd, ni zowąd pojawiła się klasa h.
-I co pisze?!- zawołał ktoś z tyłu, nie wytrzymując napięcia.
-No już patrzę - mruknął szatyn, niezadowolony z dużego zainteresowania. - Mówi, że jest już w nowej szkole, ale chce się jej rzygać od jebanego cukru- przeczytał, nie do końca rozumiejąc znaczenie jej słów.
-Co, jeszcze ma cukrzyce? - zdziwił się Jack, automatycznie poprawiając włosy, opadające mu na oczy.
-Głąbie, pewnie jakieś lalunie są wokół niej- westchnął rozbawiony Bill, cicho chichocząc pod nosem.
-Pewnie tak- burknął blondyn, po czym oparł głowę o ramię Martensa, zaglądając mu w telefon. -Weź coś odpisz - szepnął, odsuwając się na bezpieczną odległość, aby nikt go nie posądził o jakieś zaloty w jego kierunku.
-Przecież odpisuję -powiedział James, wysilając się na sztuczny uśmiech.
     -Więc pewnie to ty jesteś Julie! - zawołała starsza kobieta, uczesana w nienaganny kok, utworzony z siwych włosów.
Poprawiając prostokątne szkła okularów, podniosła się powoli, stając przed dziewczyną w swej całej (aczkolwiek niewielkiej) okazałości. Była to kobiecina niewysoka, z licznymi zmarszczkami na pulchnej twarzy. Niebieskie oczy wyrażały zadowolenie z pozyskania nowej uczennicy, lecz biedna, niestety jeszcze nie wiedziała, do czego zdolna jest nastolatka. Ubrana w różowy, zdaniem Henderson ohydny płaszcz z intensywnie czerwonymi końcami oraz długą spódnicę, sięgającą kostek staruszki, kolorem zlewającą się z żakietem, wyglądała jak zwykła, starsza pani gatunku tych, których Julie szczegółowo nienawidziła. Do tego złoty naszyjnik stworzony z złotych kul utwierdził czarnowłosą w przekonaniu, iż pała do tej kobiety czystą nienawiścią.
-Udaj się do głównego gospodarza, Nathaniela, zapewne znajduje się w pokoju gospodarzy- poleciła, lecz widząc pytające spojrzenie nastolatki, dodała:
-Kiedy wchodzisz do szkoły, to pierwsze drzwi na prawo to właśnie od pokoju gospodarzy - wytłumaczyła głosem, jakby mówiła do dziecka, czy osoby nierozumnej, co dodatkowo zdenerwowało nową uczennicę.
Dziewczyna szybko odwróciła się na pięcie i w tym samym tempie opuściła pomieszczenie, udając się na poszukiwania pokoju gospodarzy. Domyślała się, że Nathaniel to ten blondyn, którego poprzedniego dnia napotkała w korytarzu szpitalnym i który z taką pasją opowiadał o tej szkole. Jedno słowo, które przyszło Julie na myśl? Nienawiść.
Przemierzając szkolne korytarze, czuła coraz większe zainteresowanie swoją osobą, co ją niemiłosiernie denerwowało. Wydawać by się mogło, że od samego rana chodzi ona rozjuszona i cały świat zdaje się ją wkurzać. Jak na złość, była to prawda, czego ona była świadoma. Jedyne, o czym marzyła, to powrót do wcale nie tak dawnych czasów, gdzie z lekceważącą miną spoglądała na stare graty, głupich przyjaciół i najgorszych wrogów ze świadomością, że mogła zawsze im coś powiedzieć, że ich znała i mogła na niektórych zawsze polegać. Ale teraz tego niestety zabrakło...
W tej chwili coś ją tknęło. Rozglądając się, zauważyła schody, położone nieopodal niej. Szybko podeszła w tamtą stronę i zajęła miejsce pod stopniami, zamykając się przed światem zewnętrznym. Wyciągnęła telefon i napisała do przyjaciela krótką, zwartą wiadomość. Potrzebowała w tej chwili popisać z kimś znajomym, kimś ważnym dla niej... I tym oto sposobem wszystkie zmartwienia zniknęły, świat wokół przestał istnieć. Była tylko ona, jej telefon i przyjaciele po drugiej stronie. W tym momencie czuła się prawdziwie szczęśliwa...

Julie: Hello, motherfucker! Jak tam sobie żyjemy? Ja aktualnie jestem w nowej szkole, ale mówię Ci; chce mi się rzygać od tego cukru!
James: No siemka, siemka. U nas nudy bez Ciebie... A o jakim cukru ty mówisz?
Julie: Różowe ściany. Stara, różowa prukwa, potocznie zwana dyrektorką. Różowy budynek. Zajeb mnie!
James: Serio?! Co ty tam w robisz?!
Julie: Mam dość krzywego ryja mojego ojca xD
James: Nie ma to jak obrażać własnych rodziców, nie?
Julie: C'nie? Ale tak na serio, tęsknie za wami, bo nie mam kogu wkurwiać :'D
James: Bardzo śmieszne, bardzo...
Julie: Racja, ten raz mądrze pomyślałeś :'D
James: Ty się śmiejesz, a my tu tęsknimy! Nawet nikt dzisiaj nie wkurzał nauczycieli! Babka od chemii sama się podkładała i nic!
Julie:
James: Ej, co jest?
Julie: WEŹCIE OGARNIJCIE DUPY I POKAŻCIE, ŻE NIE MA W NASZEJ KLASIE FRAJERÓW!!
Julie: POMŚCIJCIE MNIE!!!
James:
Julie: A tobie o co chodzi?
James: Ty serio jesteś zjebana :'D
Julie: Dopiero teraz to odkryłeś? Gratuluję spostrzegawczości!
James: Ha. Ha
Julie: Wiem, że mnie kochacie! Ale się, dziwki, nie załamywać, inaczej macie wpierdol ode mnie!
James: To dostateczna motywacja
Julie: Przecież wiem! Ja to jednak zajebista jestem!
James: Niewątpliwie xD
Julie: Wolałabym bez tej minki na koniec, ale trudno xD
James: Dobra, u nas już dzwonek...
Julie: Nie kończ, masz się spóźnić na lekcję!
James: Ale głąbie!
Julie: BEZ DYSKUSJI. A JAK WEJDZIESZ, TO STRZEL JAKIMŚ TEKSTEM TYPU "CZARODZIEJ SIĘ NIE SPÓŹNIA, ON ZAWSZE PRZYCHODZI O ODPOWIEDNIEJ PORZE" XDDD
James: Dobra, dobra... Tylko po co ci te drukowane litery?
Julie: Żeby wszystkie informacje dotarły do twojego małego móżdżka, jasne?
James: Chyba tak
Julie: No, to teraz możesz iść na lekcje! Tylko co chwila wkurwiać mi tam nauczycieli!
James: Niech ci będzie... Do zoba!
Julie: Siemaneczko, laseczko!
James: Nie skomentuję tego xD
Julie: I prawidłowo. To tylko rym. Ty na zawsze pozostaniesz debilem
James: A ty zjebusem
Julie: I tak ma być!

Czarnowłosa schowała telefon do kieszeni i z lekkim niezadowoleniem podniosła wzrok na postać stojącą centralnie nad nią. Ignorując jego zdziwione, aczkolwiek groźne spojrzenie wstała i poszła przed siebie, pozostawiając chłopaka samego i zdezorientowanego...

~♥~*~♥~*~♥~*~♥~

Ladies and Gentelmen, oto drugi rozdzialik! Taa, trochę mi się go pisało, ale szkoła jednak mnie wykańcza, a nauczyciele nie są w stanie pojąć, że mam też swoje życie. Także, straaasznie przepraszam!
Rozdział... co tu dużo mówić, nie najlepszy. Starałam się, jak mogłam, ale przez ten czas miałam różne wahania nastrojów, wiele się działo... I wyszło, jak wyszło. Znając mnie, pewnie są tam jakieś błędy, także soreczka naleweczka!
Mam ogromną nadzieję, że ktoś tu zajrzy i pozostawi po sobie komentarz i nikt nie opuści tego bloga.
Pozdrawiam wszystkich cieplutko, dziękuję za przeczytanie i do następnego!